Zapraszam na drugi rozdział nowego opowiadania, wiem, że powinnam pisać przeplatanką (raz jedno opowiadanie raz drugie) ale jakoś tak wena mnie wzięła :)
Ma związane nadgarstki, a na ustach knebel. Ostry zapach targu uderza ją w nozdrza. Szarpie się, ale nie może się wyrwać silnej ręce, która ją trzyma. Ma na sobie łachmany, a z szyi zwisa numer identyfikacyjny i cena wywoławcza. Ludzie przekrzykują siebie nawzajem.
-200 srebrników, kto da więcej?!- krzyczy handlarz. Łzy spływają jej po twarzy, zmywając wszechobecny kurz i pył z jej policzków.
-250!- wrzeszczy jeden z potencjalnych nabywców, u którego boku widać już wielu niewolników. ona nawet nie chce wiedzieć co z nimi robi. Handlarz wciąż podbija cenę, kupujący się przekrzykują, wrzeszcząc coraz to wyższe sumy. Ona szarpie się coraz mocniej i mocniej, knebel puszcza.
-Sprzedana za 10 000 złotych monet!- Dziewczyna wierzga, krzyczy "nie" i szarpie się ile tylko może, jednak silne ręce znoszą ją z podestu i przykuwają łańcuchem do uprzęży na grzbiecie konia swojego nabywcy. Stała się własnością...
Gwałtownie się budzi w przestronnej zdobionej karocy. Mruga zaspanymi oczami, a rzeczywistość powoli zaczyna do niej docierać. Brała ślub, jest w podróży do Nasturii... Czyli to nie był zwykły koszmar, odzwierciedlał rzeczywistość.
-Wszystko w porządku, moja pani?- pyta się Hans. Ona próbuje się nie wzdrygnąć, nie przywykła, jeszcze do tego, że jest przy niej i chyba nigdy nie przywyknie. Młody książę wydaje się miłym i dobrym mężczyzną, ale jest coś... coś w jego oczach, co przyprawia ją o ciarki. Na dodatek nie była przyzwyczajona co częstego towarzystwa. Sprawiała zagrożenie, ale ostatnio udaje jej się poskromić tą niszczycielską moc, którą w sobie nosi.
-Tak, wszystko w porządku, dziękuję za troskę- odpowiada cicho patrząc przez okno powozu. Przejeżdżają przez miasto. Wszędzie widzi stłoczonych przy powozie mieszkańców. Konna straż musi ich rozganiać. Dzieci, dorośli w łachmanach błagają o kawałek chleba. Są wychudzeni, a dzieci mają puste, smutne oczy. Na ten widok serce jej się kraje w Arendell było nie do pomyślenia, by doprowadzić poddanych do takiego stanu, a potem rozganiać jak bydło. Jednej dziewczynce, strażnik na koniu o mało co nie miażdży nogi. W porę udało jej się umknąć. Elsa nie jest w stanie nic powiedzieć, w jej gardle urosła ogromna gula. Podczas gdy ona podróżuje przez kraj w luksusach i naprzykrza się na swoje położenie, ci ludzie umierają z głodu. Widzi, że niektórzy są chorzy... Ma zamiar krzyknąć na strażników, by przestali, już chwyta są sakiewkę by rzucić, choć trochę pieniędzy tym biednym ludziom. Ona musi im jakoś pomóc, lecz w tym momencie Hans łapie ja za dłoń, uniemożliwiając sięgnięcie po sakiewkę.
-Przeklęta biedota- syczy.- Zatruwają życie w stolicy, nie martw się pani. straże zaraz zrobią z nimi porządek. Przykro mi, że musiałaś to oglądać, moja pani.- Wstrząsa nią. Tak wygląda stolica? A biedne miasteczka, wsie? Nie może sobie wyobrazić panującego tam ubóstwa, przerażało ją jak można doprowadzić poddanych do takiej nędzy. Czuje nagła fale wstrętu do tego człowieka, którego przyszło nazywać jej mężem, do tego kraju, o to jak rządzi. Jak tylko ona zasiądzie na tronie, postara się wszystko zmienić.
Straże rozganiają ludzi, którzy uciekają w popłochu. Ona widzi, że niektórzy są poranieni od włóczni strażników, patrzy na uciekające dzieci z przerażeniem w oczach. Czuje jak do jej oczu napływają łzy, ale nie pozwala im płynąć. Ta przeklęta moc walczy w niej, ale ją również powstrzymuje.
Patrzy na bogate kramy, stoiska, na krągłe sprzedawczynie, z masą złotych pierścieni na grubych palcach, na tkaniny ich sukien i nie może uwierzyć... Jednak prawdą jest, że Nasturia jest państwem bogaczy i żebraków...
-Dlaczego... dlaczego ci ubodzy ludzie nie pracują?-pyta. Nie widzi ani jednego stoiska, ani jednego sklepu prowadzonego przez ludzi uboższych. Ci bogaci przepędzają ich z ulicy jak dzikie psy.
Książę prycha z odrazą, jakby tak głupi pomysł nigdy nie przeszedł mu przez myśl.
-A ty pozwoliłabyś pracować złodziejom i przestępcom? Niech się cieszą, że wszyscy nie znaleźli się w celach. Niektórzy pomagają przy zbiorach, albo przy innej pracy godnej takich łachmaniarzy- Przeszywa ja kolejna fala nienawiści. Skoro nie mają co jeść, nie mają czym zapłacić i nawet nie mogą zarobić... to jak nie kraść by przeżyć?
***
Czuje się jak pajac. Inaczej nie da się tego określić. Jest w garniturze przyrodniego brata Abby, który wyjechał do letniej posiadłości ojca, a że jest "pokaźnych" rozmiarów, Abby musiała "nieco" owy garnitur zwęzić i skrócić, ale tak, że zawsze może go przywrócić do stanu pierwotnego, aby nikt się nie zorientował. Mimo to na Jacka i tak jest za duży i czuje się w nim jak jakieś dziwadło.A w towarzystwie obrzydliwie bogatych "świń", czuł się "niekomfortowo", szczególnie, że gdyby ktoś dowiedział się, że on i Emma są z plebsu w najlepszym wypadku skończyliby w lochu. Jack jednak nie żałował, że przyjął od Abby zaproszenia, nawet nie śmiał. Nigdy nie widział swojej małej siostrzyczki bardziej szczęśliwej niż gdy powiedział, że idą na bal zobaczyć przyszłą królową. Rzuciła mu się na szyję i prawie go nie udusiła.
O wilku mowa, myśli gdy Emma do niego podbiega z jednym z najszerszych uśmiechów jakie w życiu widział. Ma na sobie niebieską sukieneczkę, którą Abby "pożyczyła" od swojej młodszej przyrodniej siostry, która jest mniej więcej w wieku Emmy. Brązowowłosa Patrzy na niego skrzącymi się oczami i mocno go przytula. On pochyla się i również przytula siostrę.
-Dzięki Jack! Szkoda tylko, że Abcia nie mogła przyjść tu z nami.- (Nie wyjawił siostrze pochodzenia zaproszeń, wiedział, że albo odda zaproszenie, albo będzie czuła się winna z tego powodu, że ona idzie a Abby nie, bo to ona im je oddała.)
-Jakby "Abcia" usłyszałaby jak na nią mówisz załaskotałaby cię na śmierć- uśmiecha się i zaczyna łaskotać Emmę, która cicho chichocze, jednak szybko przestaje i prostuje się jak struna, pod podejrzliwym i dziwnym spojrzeniem pozostałych gości. To jedyny przejmuje się tym co myślą o nim inni.
Nagle rozbrzmiewają fanfary. Zaraz na balu pojawi się rodzina królewska...
Książęta wraz ze swoimi żonami dostojnie wchodzą na sale. Wśród znanych, srogich oblicz pojawia się nowe, zupełnie nie pasujące do królewskiej rodziny Nasturii. Młoda białowłosa niebieskooka piękna kobieta, kroczy u boku najmłodszego księcia. A więc to jest ta księżniczka z Arendell.
Jack już chce wskazać jej oblicze siostrze, lecz zauważa, że jej nie ma. Szuka jej wzrokiem i w końcu zauważa jak biegnie z szerokim uśmiechem i przytula się do nowej, zaskoczonej księżniczki.
Czuje jak krew odpływa mu z twarzy, za taką obrazę majestatu, grozi śmierć...
Serce skute lodem
elsa i jack
niedziela, 21 czerwca 2015
sobota, 13 czerwca 2015
Rozdział 1 (2)
Hejo!!! Zapraszam was na nowy rozdział :) :
Gdy złote obrączki, symbole małżeństwa, zostają wymienione, Elsa niemal natychmiast nakłada z powrotem rękawiczki, by nikt nie zauważył, że cenny przedmiot, zaczął pokrywać szron. Chce uciec, ale wie..., że nie może...
-Możecie się pocałować- rzecze kapłan. Dziewczyna patrzy na swojego męża i zamyka oczy. O tyle przysięga była dla niej tylko i wyłącznie klepaniem formułek, których wcześniej musiała wyuczyć się na pamięć, pieczętujący ją pocałunek jest jakby ponad jej siły, bo to on sprawia, że zwykła formułka przestaje być formułką. Nie chce tego ślubu, wodzi spojrzeniem po zebranych z kamienną maską na twarzy. Maską obojętności i akceptacji, jakby to było dla niej nic nie znaczącym przeżyciem. Nie pokazuje tego, że wszystko się w niej buntuje. Gdy jej wargi łączą się z wargami Hansa, jedna samotna łza spływa po jej policzku, krusząc maskę spokoju...
Podczas hucznego wesela siedzi sztywno jakby połknęła kij. Nie jest w stanie przełknąć ani jednego kęsa z wykwintnych dań ustawionych na suto zastawionym stole. Patrzy pustym wzrokiem na występy artystów z Arendell i Nasturii, ubranych w tradycyjne stroje. Nie zwraca uwagi na żywą zapraszającą do tańca muzykę. Tępo obserwuje pary na parkiecie, słucha gwaru rozmów i śmiechu. Raz po raz uśmiecha się starając się by wyglądało to naturalnie. Zdaje się, że wszystko dochodzi do niej z oddali. Ale jest piekielnie świadoma obecności Hansa, swojego męża u boku i jego dłoni, która zamyka jej drobną dłoń.
Jeden mocno już podchmielony hrabia wznosi toast za młodą parę. Stukają kieliszki ucztujących, krople wina spadają na biały obrus.
-Za zdrowie pary młodej!- krzyczy, pozostali mu wtórują. Nadchodzi czas na prezenty, a nikt nawet Anna nie zauważa, że Elsa bardziej przypomina lalkę, niż żywą osobę. Stara się odepchnąć to wszystko od siebie jak najdalej. Większość prezentów jest standardowa, a to komplet srebrnych sztućców, a to porcelanowa zastawa. Lecz jeden różni się od innych... Jest to rzeźbiona kołyska, z drobnymi ornamentami charakterystycznymi dla Arendell i Nasturii. Elsa czuje jak jej żołądek podjeżdża do gardła, maska się rozpada. Wysila się na uśmiech i prosi wszystkich zebranych o wybaczenie. Oddala się od gwaru, a gdy już jest pewna, że nikt jej nie zobaczy biegnie do zamku i z przyzwyczajenia wpada do swojego pokoju. Patrzy w lustro przy toaletce.
Włosy wychodzą z koka, a oczy są zaczerwienione, jakby zaraz miała płakać. Do tej pory odrzucała myśli o nocy poślubnej, czekała ją długa podróż do Nasturii, więc noc poślubna została odłożona w czasie, ale jak dojadą...
Ma ochotę uciec, patrzy w lustro na swoją przerażoną twarz, na jej drżące dłonie. Bierze wdech i wymierza sobie porządny policzek. Głowa jej odskakuje, a na policzku pojawia się czerwony ślad.
-Weź się w garść- syczy na swoje odbicie.-Robisz to dla dobra królestwa.- mówi na powrót zakładając maskę powagi i obojętności...
***
-Nie no, chłopaki wyluzujcie- mówi idąc tyłem wystawiając dłonie w obronnym geście, cały czas zastanawiając się nad drogą ucieczki. -Co było to było, nie warto rozpamiętywać przeszłości.- W myślach przeszukuje wszystkie możliwe trasy jak najszybszej ucieczki, niestety dwie najlepsze niestety musi teraz wykluczyć, bo o tej porze mogą być patrolowane, a ostatnie czego mu brakuje to napatoczenie się na strażników. Jest między młotem, a kowadłem, ale zawsze pozostaje trzecia opcja.
-Oddaj kasę, Overland to może nie pogruchotamy ci wszystkich kości.- mówi postawny niebezpieczny mężczyzna z efektowną szramą przy oku, uderzając pięścią w drugą dłoń, dając do zrozumienia co ma zamiar z nim zrobić. Spogląda na drugiego dryblasa, który powoli się do niego przybliża groźnie łypiąc, a jedno szklane oko potęguje efekt. Overland prawie żałował, że ich wtedy wrobił i zwiał z forsą, prawie... Teraz też, nie ma zamiaru oddać im pieniędzy i tak sporą część musiał odpalić temu cholernemu jubilerowi, by sprzedał łańcuszek, trzymał mordę na kłódkę i przede wszystkim nie wzywał strażników. Pech chciał, że jak od niego wracał napatoczył się na braci Stabbington.
-Skąd ta wrogość, może najpierw pogadajmy.- powoli cofa się o kilka kroków.
-Gadać to ty se mo...- nie kończy, bo Overland obraca się na pięcie i rzuca się do ucieczki. Bracia Stabbington ruszają za nim, jednak on jest szybszy i zostawia ich odrobinę w tyle. Już zamierza wziąć ostry zakręt, gdy nagle ktoś łapie go za tunikę i pociąga w ciemny zaułek. Pada jak długi. Zrywa się szybko i już ma zamiar sięgnąć po mały sztylet, gdy widzi znajome, szare pełne wściekłości oczy. Abby (czyt. Abi), a więc opcja numer 4. Wzdycha z ulgą, już myślał, że mają "kolegów".
-C-co ty...- szepcze, gdy Abby jednym szybkim ruchem byłego kieszonkowca zabiera mu sakiewkę, ze zdobytymi pieniędzmi, po czym wyrzuca ją na bruk kawałek dalej. Overland już ma zamiar pobiec po pieniądze, lecz Abby mocno chwyta go za ramię, w tym samym czasie przebiegają wściekli bracia Stabbinton. Ich nastawienie się zmienia, gdy znajdują na bruku ową nieszczęsną sakiewkę. Uciekają z łupem.
-Dlaczego to zrobiłaś?!- szepcze gniewnie. Dziewczyna macha mu przed nosem srebrną monetą, którą wyjęła z jego sakiewki. Nadgryza kawałek i jeszcze raz mu ją pokazuje. Zęby dziewczyny naruszyły srebrną powierzchnię monety ukazując czarny stop znajdujący się pod spodem. Fałszywka... Chłopak patrzy na nią oniemiały. Ten cholerny jubiler go oszukał...
-Kolejna przecznica jest patrolowana, a uciekający chłopak przykuwa uwagę, jeśliby by cię z tym złapali, czekałby cię stryczek!- Patrzy na nią pytająco. Dziewczyna wzdycha.- Jeszcze potrafię odróżnić dźwięk prawdziwych monet od fałszywych, Jack. W dodatku obiecałeś mi, że z tym skończysz!- szturcha go w pierś. - Miałeś skończyć z ryzykownymi akcjami, pomyśl o Emmie, co się stanie jeśli w końcu cię złapią i zabiją! Ma dopiero siedem lat, a znasz ją, nie przeżyje sama na ulicy.
Jack wie, że ona ma rację, ale...
-Ale co ty wiesz!- warczy.- Nie musisz liczyć każdego grosza, nie masz pojęcia, jak to jest głodować, bo nie ważne co zrobisz , nikt nie zatrudni kogoś z taką pozycją społeczną, a nawet jeśli to nie masz nawet co liczyć na głodową pen...- nie kończy, bo Abby wymierza mu policzek. Nie uderza mocno, ale wystarczająco by dać mu do zrozumienia, że się zagalopował.
-Moja matka dopiero dwa lata temu ponownie wyszła za mąż, tym razem za jednego z niższych stanem lordów, nie myśl, że zapomniałam co to nędza, co to głód. Nawet mając lorda za ojczyma, na dworze jestem bardziej traktowana jak służba, niż jak jego bachory. Nie martw się, pieniądze nie zdążyły mnie zepsuć. - Nagle jakby sobie o czymś przypomina i szpera w kieszeni ukrytej w jej ciemnogranatowej prostej sukni.- A jeśli już o tym mowa...- wyjmuje mały skórzany woreczek i kładzie go na dłoń chłopaka.- To w zamian, za tamtą, którą wyrzuciłam, nie martw się te są prawdziwe.
Overland niemal natychmiast z powrotem zamyka go w dłoniach Abby.
-Nie mogę tego przyjąć.- mówi.- Nie chcę od ciebie pieniędzy.
-Ach ta twoja duma...- dziewczyna wzdycha i zakłada kosmyk czarnych włosów za ucho. Patrzy na niego z powagą.- Weź je, pomyśl o Emmie, co jej powiesz? Ja ich nie potrzebuję, mam co jeść mam gdzie spać... Kiedyś mówiłam, że będę wam pomagać jak tylko mogę, proszę przyjmij je. Nawet nie zauważą...
-Wiem, że z chęcią oddałabyś nam każdy grosz, ale nie chcę nic od ciebie brać Abby.- dziewczyna wzdycha, zawsze jest tak samo. Nie ważne ile razy będzie próbować, zawsze jest tak samo.
-Jeśli nie jestem w stanie cię przekonać byś je wziął... To weź to...- czarnowłosa podaje mu dwie białe koperty, ale on nie zamierza ich brać.
-Mówię ci już chyba setny raz, nie chcę od ciebie pieniędzy, czeki też się do tego zaliczają.
-To nie czeki- wyjaśnia kręcąc głową.-To zaproszenia na bal z okazji przyjazdu pary młodej. Odbędzie się za trzy dni. Jedno miało być dla mnie, jako "córki" lorda, drugie dla osoby towarzyszącej. Ja nie mam zamiaru tam się pojawić, a szkoda gdyby się zmarnowały. To jest szansa, Jack. Emma pięknie śpiewa, jeśli zrobi to na balu i spodoba się jakiejś księżnej, może wezmą ją pod swoje skrzydła...- nie kończy, bo on jej przerywa i patrzy na nią ostro.
-Nie zrobię z mojej siostry rozrywki dla tych bogatych świń. Emma nie będzie tresowaną małpką, gotową na każde skinienie, nie ma mowy!- odwraca się na pięcie i już ma zamiar odejść, gdy Abby chwyta go za ramię, patrzą sobie w oczy.
-Nie rób tego dla mnie, nie rób tego dla siebie, zrób to dla Emmy. Choć raz zapomnij o tej swojej cholernej dumie i pozwól sobie pomóc! Co czeka Emmę w tym świecie? Głód, smród i ubóstwo, ona nie jest taka jak my, nie będzie się chwytać nielegalnych sposobów. Całe życie będzie w nędzy, jeśli wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci, one też będą cierpieć głód, a nawet jeśli próbowałabym ją wesprzeć finansowo, to nie zawsze będę w stanie, w dodatku w tej kwestii jesteście tak samo uparci. To może być szansa od losu, proszę weź je.- Jack wzdycha i przyjmuje białe koperty.
-Co chcesz w zamian?- Abby patrzy wprost w jego brązowe oczy.
-Tego samego co zawsze... Przestań pakować się w kłopoty, nie chcę przychodzić pod twój grób.-przytula go.-Kocham cię i nie chcę cię stracić.- W jej oczach stają łzy. Overland ją obejmuje.
-Wiesz, przecież, że też cię kocham i nie martw się, będę ci się naprzykrzać jeszcze długi, długi czas...
Ps. Do MartiFrost twój pomysł był ciekawy i spodobał mi się :), ale Elsa nie mogła uciec sprzed ołtarza, bo wtedy nie pojechałaby do Nasturii i nie poznałaby Jacka
Gdy złote obrączki, symbole małżeństwa, zostają wymienione, Elsa niemal natychmiast nakłada z powrotem rękawiczki, by nikt nie zauważył, że cenny przedmiot, zaczął pokrywać szron. Chce uciec, ale wie..., że nie może...
-Możecie się pocałować- rzecze kapłan. Dziewczyna patrzy na swojego męża i zamyka oczy. O tyle przysięga była dla niej tylko i wyłącznie klepaniem formułek, których wcześniej musiała wyuczyć się na pamięć, pieczętujący ją pocałunek jest jakby ponad jej siły, bo to on sprawia, że zwykła formułka przestaje być formułką. Nie chce tego ślubu, wodzi spojrzeniem po zebranych z kamienną maską na twarzy. Maską obojętności i akceptacji, jakby to było dla niej nic nie znaczącym przeżyciem. Nie pokazuje tego, że wszystko się w niej buntuje. Gdy jej wargi łączą się z wargami Hansa, jedna samotna łza spływa po jej policzku, krusząc maskę spokoju...
Podczas hucznego wesela siedzi sztywno jakby połknęła kij. Nie jest w stanie przełknąć ani jednego kęsa z wykwintnych dań ustawionych na suto zastawionym stole. Patrzy pustym wzrokiem na występy artystów z Arendell i Nasturii, ubranych w tradycyjne stroje. Nie zwraca uwagi na żywą zapraszającą do tańca muzykę. Tępo obserwuje pary na parkiecie, słucha gwaru rozmów i śmiechu. Raz po raz uśmiecha się starając się by wyglądało to naturalnie. Zdaje się, że wszystko dochodzi do niej z oddali. Ale jest piekielnie świadoma obecności Hansa, swojego męża u boku i jego dłoni, która zamyka jej drobną dłoń.
Jeden mocno już podchmielony hrabia wznosi toast za młodą parę. Stukają kieliszki ucztujących, krople wina spadają na biały obrus.
-Za zdrowie pary młodej!- krzyczy, pozostali mu wtórują. Nadchodzi czas na prezenty, a nikt nawet Anna nie zauważa, że Elsa bardziej przypomina lalkę, niż żywą osobę. Stara się odepchnąć to wszystko od siebie jak najdalej. Większość prezentów jest standardowa, a to komplet srebrnych sztućców, a to porcelanowa zastawa. Lecz jeden różni się od innych... Jest to rzeźbiona kołyska, z drobnymi ornamentami charakterystycznymi dla Arendell i Nasturii. Elsa czuje jak jej żołądek podjeżdża do gardła, maska się rozpada. Wysila się na uśmiech i prosi wszystkich zebranych o wybaczenie. Oddala się od gwaru, a gdy już jest pewna, że nikt jej nie zobaczy biegnie do zamku i z przyzwyczajenia wpada do swojego pokoju. Patrzy w lustro przy toaletce.
Włosy wychodzą z koka, a oczy są zaczerwienione, jakby zaraz miała płakać. Do tej pory odrzucała myśli o nocy poślubnej, czekała ją długa podróż do Nasturii, więc noc poślubna została odłożona w czasie, ale jak dojadą...
Ma ochotę uciec, patrzy w lustro na swoją przerażoną twarz, na jej drżące dłonie. Bierze wdech i wymierza sobie porządny policzek. Głowa jej odskakuje, a na policzku pojawia się czerwony ślad.
-Weź się w garść- syczy na swoje odbicie.-Robisz to dla dobra królestwa.- mówi na powrót zakładając maskę powagi i obojętności...
***
-Nie no, chłopaki wyluzujcie- mówi idąc tyłem wystawiając dłonie w obronnym geście, cały czas zastanawiając się nad drogą ucieczki. -Co było to było, nie warto rozpamiętywać przeszłości.- W myślach przeszukuje wszystkie możliwe trasy jak najszybszej ucieczki, niestety dwie najlepsze niestety musi teraz wykluczyć, bo o tej porze mogą być patrolowane, a ostatnie czego mu brakuje to napatoczenie się na strażników. Jest między młotem, a kowadłem, ale zawsze pozostaje trzecia opcja.
-Oddaj kasę, Overland to może nie pogruchotamy ci wszystkich kości.- mówi postawny niebezpieczny mężczyzna z efektowną szramą przy oku, uderzając pięścią w drugą dłoń, dając do zrozumienia co ma zamiar z nim zrobić. Spogląda na drugiego dryblasa, który powoli się do niego przybliża groźnie łypiąc, a jedno szklane oko potęguje efekt. Overland prawie żałował, że ich wtedy wrobił i zwiał z forsą, prawie... Teraz też, nie ma zamiaru oddać im pieniędzy i tak sporą część musiał odpalić temu cholernemu jubilerowi, by sprzedał łańcuszek, trzymał mordę na kłódkę i przede wszystkim nie wzywał strażników. Pech chciał, że jak od niego wracał napatoczył się na braci Stabbington.
-Skąd ta wrogość, może najpierw pogadajmy.- powoli cofa się o kilka kroków.
-Gadać to ty se mo...- nie kończy, bo Overland obraca się na pięcie i rzuca się do ucieczki. Bracia Stabbington ruszają za nim, jednak on jest szybszy i zostawia ich odrobinę w tyle. Już zamierza wziąć ostry zakręt, gdy nagle ktoś łapie go za tunikę i pociąga w ciemny zaułek. Pada jak długi. Zrywa się szybko i już ma zamiar sięgnąć po mały sztylet, gdy widzi znajome, szare pełne wściekłości oczy. Abby (czyt. Abi), a więc opcja numer 4. Wzdycha z ulgą, już myślał, że mają "kolegów".
-C-co ty...- szepcze, gdy Abby jednym szybkim ruchem byłego kieszonkowca zabiera mu sakiewkę, ze zdobytymi pieniędzmi, po czym wyrzuca ją na bruk kawałek dalej. Overland już ma zamiar pobiec po pieniądze, lecz Abby mocno chwyta go za ramię, w tym samym czasie przebiegają wściekli bracia Stabbinton. Ich nastawienie się zmienia, gdy znajdują na bruku ową nieszczęsną sakiewkę. Uciekają z łupem.
-Dlaczego to zrobiłaś?!- szepcze gniewnie. Dziewczyna macha mu przed nosem srebrną monetą, którą wyjęła z jego sakiewki. Nadgryza kawałek i jeszcze raz mu ją pokazuje. Zęby dziewczyny naruszyły srebrną powierzchnię monety ukazując czarny stop znajdujący się pod spodem. Fałszywka... Chłopak patrzy na nią oniemiały. Ten cholerny jubiler go oszukał...
-Kolejna przecznica jest patrolowana, a uciekający chłopak przykuwa uwagę, jeśliby by cię z tym złapali, czekałby cię stryczek!- Patrzy na nią pytająco. Dziewczyna wzdycha.- Jeszcze potrafię odróżnić dźwięk prawdziwych monet od fałszywych, Jack. W dodatku obiecałeś mi, że z tym skończysz!- szturcha go w pierś. - Miałeś skończyć z ryzykownymi akcjami, pomyśl o Emmie, co się stanie jeśli w końcu cię złapią i zabiją! Ma dopiero siedem lat, a znasz ją, nie przeżyje sama na ulicy.
Jack wie, że ona ma rację, ale...
-Ale co ty wiesz!- warczy.- Nie musisz liczyć każdego grosza, nie masz pojęcia, jak to jest głodować, bo nie ważne co zrobisz , nikt nie zatrudni kogoś z taką pozycją społeczną, a nawet jeśli to nie masz nawet co liczyć na głodową pen...- nie kończy, bo Abby wymierza mu policzek. Nie uderza mocno, ale wystarczająco by dać mu do zrozumienia, że się zagalopował.
-Moja matka dopiero dwa lata temu ponownie wyszła za mąż, tym razem za jednego z niższych stanem lordów, nie myśl, że zapomniałam co to nędza, co to głód. Nawet mając lorda za ojczyma, na dworze jestem bardziej traktowana jak służba, niż jak jego bachory. Nie martw się, pieniądze nie zdążyły mnie zepsuć. - Nagle jakby sobie o czymś przypomina i szpera w kieszeni ukrytej w jej ciemnogranatowej prostej sukni.- A jeśli już o tym mowa...- wyjmuje mały skórzany woreczek i kładzie go na dłoń chłopaka.- To w zamian, za tamtą, którą wyrzuciłam, nie martw się te są prawdziwe.
Overland niemal natychmiast z powrotem zamyka go w dłoniach Abby.
-Nie mogę tego przyjąć.- mówi.- Nie chcę od ciebie pieniędzy.
-Ach ta twoja duma...- dziewczyna wzdycha i zakłada kosmyk czarnych włosów za ucho. Patrzy na niego z powagą.- Weź je, pomyśl o Emmie, co jej powiesz? Ja ich nie potrzebuję, mam co jeść mam gdzie spać... Kiedyś mówiłam, że będę wam pomagać jak tylko mogę, proszę przyjmij je. Nawet nie zauważą...
-Wiem, że z chęcią oddałabyś nam każdy grosz, ale nie chcę nic od ciebie brać Abby.- dziewczyna wzdycha, zawsze jest tak samo. Nie ważne ile razy będzie próbować, zawsze jest tak samo.
-Jeśli nie jestem w stanie cię przekonać byś je wziął... To weź to...- czarnowłosa podaje mu dwie białe koperty, ale on nie zamierza ich brać.
-Mówię ci już chyba setny raz, nie chcę od ciebie pieniędzy, czeki też się do tego zaliczają.
-To nie czeki- wyjaśnia kręcąc głową.-To zaproszenia na bal z okazji przyjazdu pary młodej. Odbędzie się za trzy dni. Jedno miało być dla mnie, jako "córki" lorda, drugie dla osoby towarzyszącej. Ja nie mam zamiaru tam się pojawić, a szkoda gdyby się zmarnowały. To jest szansa, Jack. Emma pięknie śpiewa, jeśli zrobi to na balu i spodoba się jakiejś księżnej, może wezmą ją pod swoje skrzydła...- nie kończy, bo on jej przerywa i patrzy na nią ostro.
-Nie zrobię z mojej siostry rozrywki dla tych bogatych świń. Emma nie będzie tresowaną małpką, gotową na każde skinienie, nie ma mowy!- odwraca się na pięcie i już ma zamiar odejść, gdy Abby chwyta go za ramię, patrzą sobie w oczy.
-Nie rób tego dla mnie, nie rób tego dla siebie, zrób to dla Emmy. Choć raz zapomnij o tej swojej cholernej dumie i pozwól sobie pomóc! Co czeka Emmę w tym świecie? Głód, smród i ubóstwo, ona nie jest taka jak my, nie będzie się chwytać nielegalnych sposobów. Całe życie będzie w nędzy, jeśli wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci, one też będą cierpieć głód, a nawet jeśli próbowałabym ją wesprzeć finansowo, to nie zawsze będę w stanie, w dodatku w tej kwestii jesteście tak samo uparci. To może być szansa od losu, proszę weź je.- Jack wzdycha i przyjmuje białe koperty.
-Co chcesz w zamian?- Abby patrzy wprost w jego brązowe oczy.
-Tego samego co zawsze... Przestań pakować się w kłopoty, nie chcę przychodzić pod twój grób.-przytula go.-Kocham cię i nie chcę cię stracić.- W jej oczach stają łzy. Overland ją obejmuje.
-Wiesz, przecież, że też cię kocham i nie martw się, będę ci się naprzykrzać jeszcze długi, długi czas...
Ps. Do MartiFrost twój pomysł był ciekawy i spodobał mi się :), ale Elsa nie mogła uciec sprzed ołtarza, bo wtedy nie pojechałaby do Nasturii i nie poznałaby Jacka
niedziela, 7 czerwca 2015
Prolog opowiadania drugiego + krótkie info
Przepraszam! Przepraszam za mą długą nieobecność, ale wpadłam w wir szkolnej gorączki. Wiecie poprawianie ocen i te sprawy... Może mnie jeszcze trochę nie być, ale na pewno przed wakacjami coś jeszcze wstawię.
Jeśli chodzi o Drugie Opowiadanie to wpadłam na zupełnie nowy pomysł na opowieść :) starej jednak nie porzucam, dlatego przy rozdziałach będzie widnieć cyfra w nawiasie (1) oznacza starą opowieść, a (2) tą nową. No to nie przedłużając zapraszam na prolog drugiego opowiadania :)
Wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten dzień... ale nie sądziła, że tak szybko. Zbyt szybko...
Poprzedniego dnia pożegnała się z siostrą. Wpadły sobie w objęcia, z ich oczu lały się łzy, ale Anna była pogodna. Wróżyła Elsie świetlaną przyszłość, nawet jej trochę zazdrościła, bo sama wciąż szukała swojej "prawdziwej miłości". Elsa tak na to nie patrzyła, jej to bardzie przypominało sprzedaż na targu połączoną z licytacją "kto da więcej!". A na jej szyi zawisła wyimaginowana tabliczka z napisem "sprzedane".
Teraz idzie w najlepszej, najbardziej zdobionej biało błękitnej sukni, z gorsetem tak mocno związanym, że ledwo mogła oddychać. Drobne pofalowane kosmyki wychodzą z jej koka i opadają na ramiona. Nerwowo poprawia białe rękawiczki na jej dłoniach. Spogląda na prowadzącego ją ojca z prośbą, ten lekko kręci głową. Patrzy po magnaterii ubranej w znakomite szaty, na już płaczącą ze wzruszenia Annę, na matkę posyłającą jej smutny przepraszający uśmiech.
Bierze wdech i powoli, dostojnie stąpa, ku swojemu nabywcy. Jej przyszły mąż, przystojny mężczyzna w podobnym jej wieku, o rudych włosach, ubrany w biały garnitur, patrzy na nią z uśmiechem. Ona próbuje go odwzajemnić, lecz ma ochotę płakać. Powinna wziąć się w garść, to dla dobra królestwo. Wiele księżniczek przed nią brało ślub ze względów politycznych, ona nie jest pierwsza, ani ostatnia, więc dlaczego tak bardzo się boi?
Na drżących nogach dochodzi do ołtarza i staje obok Hansa, księcia Nasturii nadchodzi czas na słowa przysięgi, a ona ma ochotę uciec... Na myśl, że po ceremonii wyjeżdża wraz ze swoim mężem- na samo to słowo skręca ją w żołądku- do Nasturii, gdzie za miesiąc jak powróci rodzina królewska czeka ją powtórzenie ceremonii nachodzą ją mdłości.
Hans nakłada jej na palec obrączkę, a ona nie widzi w niej złotej ozdoby tylko zaciskające się na niej kajdany...
-Wynocha mi stąd łachudry!- krzyczy sprzedawczyni, pulchna kobieta, uderzając go miotłą po głowie i wyganiając za drzwi.
-Tyle hałasu o kilka jabłek- prycha pod nosem wzruszając ramionami. Uśmiecha się wkładając dłoń do kieszeni, wyczuwając drobny złoty łańcuszek. Jabłek nie udało mu się zdobyć, za to złapał coś lepszego. Za takie cacuszko starczy im jedzenia przez kilka tygodni, a zanim to babsko się zorientuje, oni już zdążą uciec...
-Złodzieje! Złodzieje! Łapać ich!- drze się kobieta wybiegając ze straganu i podbiegając do strażników. Jednak nie mieli tyle czasu ile myślał.
-Spadamy, Emma- chwyta siostrę oglądającą bibeloty na sąsiednim stoisku, która wcześniej miała odwrócić uwagę tego babska, by on mógł coś ukraść. Rodzeństwo rzuca się biegiem, jednak krótkie nóżki siedmiolatki nie są w stanie nadążyć za starszym bratem. Ten schyla się, a ona wskakuje mu na barana. Chłopak biegnie ile sił, raz po raz oglądając się za siebie wyglądając pościgu, który depcze im po piętach. Skręca w boczną uliczkę i gna dalej. Jego oczom ukazuje się mały mostek. skręca by zmylić pościg, przyśpiesza, zbiega po niezbyt stromym zboczu i chowa się pod kamienną osłoną mostu. Siostra z niego schodzi, a on przykłada palec do ust, dając znak, żeby była cicho. Pościg przebiega po moście nad ich głowami. Jeszcze chwilę czekają w ciszy. Uznając, że jest już bezpiecznie chłopak zaczyna się cicho śmiać.
-Patrz co mam- mówi do patrzącej na niego z zainteresowaniem Emmy. Wyciąga z kieszeni złoty łańcuszek i zapina jej go na szyi. Dziewczynka dotyka go drobną dłonią.
-Piękny-szepcze. Chłopak kłania się przed nią, naśladując ukłon dworski, ale niezbyt mu to wychodzi.
-Dla ciebie wszystko, królowo.-Emma śmieje się cicho. Ale po chwili lekko poważnieje.
-Słyszałam plotki, że podobno zza granicy przybędzie nowa królowa, jak myślisz... czy jest szansa, że będzie lepiej?-Patrzy na niego pełnymi nadziei brązowymi oczami. Ten wzdycha i kręci głową.
-Nie wiem, Emma. Może nic się nie zmieni, a może zmieni się na lepsze- uśmiecha się do niej. Jednak nie mówi, że może zmienić się na lepsze tylko i wyłącznie dla tego, że nie może być gorzej niż jest teraz...
No to co o tym sądzicie???
Jeśli chodzi o Drugie Opowiadanie to wpadłam na zupełnie nowy pomysł na opowieść :) starej jednak nie porzucam, dlatego przy rozdziałach będzie widnieć cyfra w nawiasie (1) oznacza starą opowieść, a (2) tą nową. No to nie przedłużając zapraszam na prolog drugiego opowiadania :)
Wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten dzień... ale nie sądziła, że tak szybko. Zbyt szybko...
Poprzedniego dnia pożegnała się z siostrą. Wpadły sobie w objęcia, z ich oczu lały się łzy, ale Anna była pogodna. Wróżyła Elsie świetlaną przyszłość, nawet jej trochę zazdrościła, bo sama wciąż szukała swojej "prawdziwej miłości". Elsa tak na to nie patrzyła, jej to bardzie przypominało sprzedaż na targu połączoną z licytacją "kto da więcej!". A na jej szyi zawisła wyimaginowana tabliczka z napisem "sprzedane".
Teraz idzie w najlepszej, najbardziej zdobionej biało błękitnej sukni, z gorsetem tak mocno związanym, że ledwo mogła oddychać. Drobne pofalowane kosmyki wychodzą z jej koka i opadają na ramiona. Nerwowo poprawia białe rękawiczki na jej dłoniach. Spogląda na prowadzącego ją ojca z prośbą, ten lekko kręci głową. Patrzy po magnaterii ubranej w znakomite szaty, na już płaczącą ze wzruszenia Annę, na matkę posyłającą jej smutny przepraszający uśmiech.
Bierze wdech i powoli, dostojnie stąpa, ku swojemu nabywcy. Jej przyszły mąż, przystojny mężczyzna w podobnym jej wieku, o rudych włosach, ubrany w biały garnitur, patrzy na nią z uśmiechem. Ona próbuje go odwzajemnić, lecz ma ochotę płakać. Powinna wziąć się w garść, to dla dobra królestwo. Wiele księżniczek przed nią brało ślub ze względów politycznych, ona nie jest pierwsza, ani ostatnia, więc dlaczego tak bardzo się boi?
Na drżących nogach dochodzi do ołtarza i staje obok Hansa, księcia Nasturii nadchodzi czas na słowa przysięgi, a ona ma ochotę uciec... Na myśl, że po ceremonii wyjeżdża wraz ze swoim mężem- na samo to słowo skręca ją w żołądku- do Nasturii, gdzie za miesiąc jak powróci rodzina królewska czeka ją powtórzenie ceremonii nachodzą ją mdłości.
Hans nakłada jej na palec obrączkę, a ona nie widzi w niej złotej ozdoby tylko zaciskające się na niej kajdany...
-Wynocha mi stąd łachudry!- krzyczy sprzedawczyni, pulchna kobieta, uderzając go miotłą po głowie i wyganiając za drzwi.
-Tyle hałasu o kilka jabłek- prycha pod nosem wzruszając ramionami. Uśmiecha się wkładając dłoń do kieszeni, wyczuwając drobny złoty łańcuszek. Jabłek nie udało mu się zdobyć, za to złapał coś lepszego. Za takie cacuszko starczy im jedzenia przez kilka tygodni, a zanim to babsko się zorientuje, oni już zdążą uciec...
-Złodzieje! Złodzieje! Łapać ich!- drze się kobieta wybiegając ze straganu i podbiegając do strażników. Jednak nie mieli tyle czasu ile myślał.
-Spadamy, Emma- chwyta siostrę oglądającą bibeloty na sąsiednim stoisku, która wcześniej miała odwrócić uwagę tego babska, by on mógł coś ukraść. Rodzeństwo rzuca się biegiem, jednak krótkie nóżki siedmiolatki nie są w stanie nadążyć za starszym bratem. Ten schyla się, a ona wskakuje mu na barana. Chłopak biegnie ile sił, raz po raz oglądając się za siebie wyglądając pościgu, który depcze im po piętach. Skręca w boczną uliczkę i gna dalej. Jego oczom ukazuje się mały mostek. skręca by zmylić pościg, przyśpiesza, zbiega po niezbyt stromym zboczu i chowa się pod kamienną osłoną mostu. Siostra z niego schodzi, a on przykłada palec do ust, dając znak, żeby była cicho. Pościg przebiega po moście nad ich głowami. Jeszcze chwilę czekają w ciszy. Uznając, że jest już bezpiecznie chłopak zaczyna się cicho śmiać.
-Patrz co mam- mówi do patrzącej na niego z zainteresowaniem Emmy. Wyciąga z kieszeni złoty łańcuszek i zapina jej go na szyi. Dziewczynka dotyka go drobną dłonią.
-Piękny-szepcze. Chłopak kłania się przed nią, naśladując ukłon dworski, ale niezbyt mu to wychodzi.
-Dla ciebie wszystko, królowo.-Emma śmieje się cicho. Ale po chwili lekko poważnieje.
-Słyszałam plotki, że podobno zza granicy przybędzie nowa królowa, jak myślisz... czy jest szansa, że będzie lepiej?-Patrzy na niego pełnymi nadziei brązowymi oczami. Ten wzdycha i kręci głową.
-Nie wiem, Emma. Może nic się nie zmieni, a może zmieni się na lepsze- uśmiecha się do niej. Jednak nie mówi, że może zmienić się na lepsze tylko i wyłącznie dla tego, że nie może być gorzej niż jest teraz...
No to co o tym sądzicie???
poniedziałek, 11 maja 2015
Rozdział 7 "Jesteśmy podobni"
No to wróciłam razem z nowym internetem! Mam nadzieję, że cieszycie się z tego powodu tak samo jak ja!
Sala z kominkiem, pusto... Przewrócone palenisko, wybebeszona (nie wiadomo w jaki sposób) kanapa, resztki drzwi w drzazgach, poniszczone drewniane płaskorzeźby na ścianach. Zabierać się stamtąd, dalej. Sala ze sferą snów, prawie pusto... Gdzieniegdzie sterty czarnego piachu i lodowo-piaskowe "rzeźby". Yeti wdrapują się po drewnianych filarach, by sprawdzić czy sfera z generatorem snów są całe. Znowu nie to czego szukam, dalej. Sala pod sferą snów, pełno... Wielka hala produkcyjna- zniszczona, stosy poniszczonych, połamanych zabawek, poprzewracanych filarów wyglądających jak cukrowe laski, zniszczone dekoracje, tabuny Yeti, niektóre ranne inne nie, podnoszą się sprawdzają stan towarzyszy, szacują zniszczenia, szukają wrogów... Nie obchodzi mnie to, dalej. Wydawała rozkazy. "Obejrzała" jeszcze z jakieś kilkadziesiąt sal. Wszystkie obrazy i myśli przekazywane jej przez cienie, pojawiały się w jej głowie naraz i znikały z przerażającą szybkością. Cały Biegun Północny, wszystkie jego zakamarki i sekrety zobaczyła i poznała w ułamki sekund. Gdyby nie była przyzwyczajona do władania i odbierania wszystkich przekazów od cieni, miałaby naprawdę potężną migrenę, albo co bardziej prawdopodobne te wszystkie myśli, obrazy i doznania sprawiłyby, że dostałaby pomieszania zmysłów, albo "eksplodowałaby" jej głowa. Jednak czarnowłosa była cieniowładną, władanie cieniami i widzenie ich oczami miała we krwi i było to dla niej zupełnie naturalne. Panowanie nad cieniami można porównać do prowadzenia stada dużych narwanych psów, na wielu smyczach. Jeśli zapewnisz im wystarczająco dużo rozrywek i zajęcia, będą się ciebie słuchać. Jeśli jednak tego nie zrobisz całe stado znudzonych psów zerwie się ze smyczy i będzie... no cóż rozróba totalna... Znudzony cień to zły cień, a jeśli cień zerwie się z więzów, jakie nakłada na niego cieniowładny, to wtedy może zrobić wszystko, dosłownie wszystko... Dlatego srebrnooka zawsze odsyłała wszystkie cienie do Istoty Rzeczy, gdy nie były potrzebne, a w razie potrzeby przywoływała tylko i wyłącznie taką ilość, nad którą na pewno zapanuje i ani jednego cienia więcej. Tego dnia jednak złamała swoją złotą zasadę i przywołała kilka razy więcej cieni niż powinna, a chociaż na razie żaden się nie zerwał nie była w stanie kontrolować wszystkich w każdej chwili i właśnie dlatego, prawie cały Biegun Północny został srogo dotknięty, a skutki były bardziej opłakane niż chciała i niż było potrzeba by Mrok uwierzył w to, że na razie trzyma z nim.
Przez jej głowę przebiegła nagła wiadomość i gdyby była w swojej cielesnej postaci i nie mknęła do stajni reniferów przejechałaby dłonią po twarzy (facepalm). Właśnie jej kochane cienie za bardzo się rozbrykały i przez przypadek zrównały z ziemią całe lewe skrzydło wraz z Gabinetem Pomysłów. Więcej zniszczeń, niż pożytku, pomyślała odsyłając część cieni, które starały się jej opierać bo chciały zostać, jednak wygrała, zawsze wygrywa...
Haely pędziła właśnie do stajni reniferów i przyjęła swoja cielesna postać. Od razu uderzyły w nią zapachy sierści, siana, nawozu, kilkudniowych marchewek (które już nawiasem mówiąc zaczynały gnić). Jako cieniowładna ma wyostrzone zmysły i wszystkie doznania zapachowe uderzają w nią kilka razy mocniej niż w zwykłego człowieka, można powiedzieć, że miała węch jak pies, nienawidziła tego. Zatkała nos i ruszyła już swobodnym krokiem. Słyszała każdy ton w podniesionych głosach, latające muchy, które przysiadywały na sianie i na sierści reniferów, które parskały próbując się odgonić. Nieznośna kakofonia dźwięków, dlatego tak bardzo lubiła odtwarzacze muzyki, mogła się od tego wszystkiego odciąć, a z biegiem lat szum w urządzeniu stawał się coraz mniejszy i znośny dla jej uszu. Nie wiedziała jak cieniowładni przed nią mogli przetrwać bez muzyki, chociaż ona dopiero od kilkudziesięciu lat posiadała przenośne odtwarzacze, po prostu wolała nie myśleć, że wcześniej wszędzie chodziła z zatyczkami do uszu.
Spoglądając na swoje paznokcie weszła przez drzwi, które cienie otworzyły specjalnie dla niej. Wydawała się znużona całą sytuacją i można było przypuszczać, że walka tocząca się przy saniach w ogóle jej ni obchodzi. Sprawiała jednak tylko takie wrażenie, chciała takie wrażenie sprawiać. Naprawdę setki ukrytych w różnych zakamarkach oczu i uszu dostarczały jej wszystkich informacji jakich potrzebowała i wiele więcej. Przez chwilę wpatrywała się w swoje paznokcie i zastanawiała się gdzie teraz pałęta się Frost. Ten w gorącej wodzie kąpany idiota nawet nie zaczekał aż Haely i jej cienie nie zakończą infiltracji Bieguna i nie podadzą nowej lokalizacji bitwy, bo Strażnicy musieli się ewakuować. Gdyby zaczekał to by o tym wiedział, nie czekał jego sprawa. Nagle podniosła rękę do góry i złapała bumerang, który zarz miał uderzyć ją w głowę. Na jej mentalny rozkaz jeden z cieni podpełz szybko, ścisnęła dłoń, z bumerangu pozostały drzazgi.
Strażnicy walczyli z koszmarami, których ciągle przybywało, wszędzie walał się czarny piach. Bumerangi Zająca świstały jej nad głową, a pisanko-bomby wybuchały w zetknięciu z mrocznymi kreaturami. North ciął koszmary szpadami, mleczuszki zbiły się w chmarę i razem atakowały, Piasek stworzył coś na kształt miecza świetlnego z Gwiezdnych Wojen tylko, że z piasku i walczył z Mrokiem, który posługiwał się swoją ulubioną bronią: kosą z czarnego piachu. Haely miała ochotę prychnąć, bo walka Mroka z Piaskiem przypominała kiczowatą parodię sceny z Gwiezdnych Wojen.
Mrok ją zauważył i posłał Haely spojrzenie z ukosa. Koszmary niemal natychmiast ją otoczyły, a ona choć zwykle tego nie robiła zaczęła się modlić w duchu, że zamrożony pacan pozbył się wtedy wszystkich koszmarów i żaden nie zdążył donieść Czarnemu Panu. Jednak jej wewnętrzna modlitwa nie została wysłuchana i koszmary jednocześnie się na nią rzuciły. W ostatniej chwili zdążyła się zdematerializować i sama stała się cieniem, by po chwili zmaterializować się z powrotem w innym miejscu z cichym "uff", koszmary zderzyły się łbami.
Elsę, która nie była w stanie zobaczyć ani Czarnego Pana, ani Haely, ani koszmarów, spętały macki z czarnego piachu, nie mogła krzyczeć ani się ruszyć, próbowała się szarpać, ale to nic nie dało. Fala czarnego pyłu zgromadziła się wokół białowłosej i zaczęła ją ciągnąć w kierunku czegoś co wyglądało jak powóz stworzony z mroku z zaprzężonymi do niego koszmarami w kształcie smoków o przeraźliwie żółtych ślepiach. Elsa próbowała się opierać, ale nie była w stanie, dłonie miała tak spętane, że prawie ich nie czuła i nie mogła użyć swojej mocy.
Haely widziała jak Strażnicy przegrywają, a Elsa znika w powozie. Unikała koszmarów jak się tylko dało, ale panowanie nad cieniami, ciągłe zmienianie postaci i różne uniki zaczynały ją wykańczać. Była okropnie zmęczona i próbowała złapać oddech. Jeszcze chwila i będzie pozamiatane, Czarny Pan wygra, ona stanie się niepotrzebna, a że zdradziła nie mogła liczyć na szybką śmierć, los Strażników również zdawał się policzony. Nagle zobaczyła, że coś zalśniło w kieszeni Northa. Jej oczy rozbłysły, a gdyby była postacią z kreskówki nad jej głową rozbłysłaby żarówka. Jeden z cieni wyjął lśniący przedmiot, a Haely natychmiast podbiegła i chwyciła go w dłoń, w tej samej chwili dematerializując się i unikając szpady Mikołaja. Gdy powróciła do cielesnej postaci w trzymała w dłoni kryształową kulę do teleportacji. Sama nie mogła posłużyć się portalem bo kolejne rozerwanie czasu i przestrzeni w tak krótkim odstępie czasu mogłoby skutecznie zakłócić porządek Istoty Rzeczy, jednak kryształowe kule działają na innych zasadach. Jeden z koszmarów rzucił się na nią, odskoczyła i niby to niechcący roztrzaskała kulę o podłogę w miejsce gdzie stał powóz. Portal się otworzył i niczym jeden wielki odkurzacz porwał w swoje odmęty powóz, Elsę i tuziny koszmarów, do portalu czarnowłosa posłała ruj cieni, w portalach gdzie wszystko znajduje się na granicach materii i antymaterii, role się odwracają, a koszmary w starciu z jej cieniami nie mają szans. Na dodatek cienie same trafią do Istoty Rzeczy, a ona nie będzie musiała się z nimi użerać.
-Ups...- szepnęła z kpiącym uśmiechem i rozpłynęła się. Jako cień zwiewała jeszcze szybciej niż zazwyczaj... Gdy już znalazła się na najbliższym lotnisku i wkradała się na pokład najszybciej odlatującego samolotu szeptała w myślach "Teraz mnie szukaj Mrok, powodzenia życzę".
***
Gdy Jack metodą prób i błędów w końcu dotarł do sali z saniami było już po wszystkim. Wszędzie walały się sterty czarnego pyłu, Mrok się ulotnił, Yeti szacowały straty, Zębuszka nastawiała mleczuszkom złamane lub zwichnięte skrzydełka, a Zając kulał na jedną łapę. Nigdzie jednak nie było śladu po Elsie... "Znów ją straciłem" przebiegło mu przez myśl, chociaż to było dziwne, bo nie pamiętał nic z ich znajomości...
***
Na granicy światów spotkały się dwie postacie. Mgła okalała wyrwane z rzeczywistości fragmenty murów i krajobrazu. Wszystko wokół przemieszczało się nieskładnie i było jedną wielką ruiną, choć kiedyś należały do świata realnego, teraz istniało tylko i wyłącznie na krawędzi targane falami czasu i przestrzeni. Dwie postacie lustrowały się wzrokiem. Spojrzenie czarnej postaci wyjawiało groźbę, wzrok białej niewzruszenie i stoicki spokój.
-Przecież sam się tego spodziewałeś- rzekła cicho postać ze srebrnymi włosami w białej sukni typu greckiego, a jej ramiona otulała biała peleryna z mgły.- Zdrada cieniowładnej była tylko kwestią czasu, pytaniem nie było "czy" tylko "kiedy".- Czarny pan jednak nie zwrócił szczególnej uwagi na jej słowa.
-A więc tu się ukrywałaś... na granicy czasu. Mogłem się domyślić, że nie zginęłaś kiedy skończyło się średniowiecze i nastał renesans. Szczególnie wtedy gdy powróciły motywy wzorowane na antyku.
Nigdy nie przestaniesz się wtrącać co?- zapytał z kpiną.
-Nie- stwierdziła Moira opierając się o kolumnę w porządku jońskim, która unoszona falami przestrzeni podryfowała w miejsce gdzie rozmawiali, a może to oni nieświadomie znaleźli się przy kolumnie, na Granicy nic nie jest takie jak się myśli na początku. -Chyba już zdałeś sobie sprawę, że nie ważne ile razy mnie zabijesz, ile razy będziesz myśleć, że się mnie pozbyłeś to będę powracać. Tak samo jest z tobą. Nasza dwójka zbyt mocno wryła się w kulturę i świadomość ludzką, by o nas po prostu zapomniano, byśmy mogli przestać istnieć. Nawet jeżeli już nikt nie będzie w nas wierzyć my i tak przetrwamy, bo zbyt dużo znaczyliśmy w minionych epokach, by pamięć o nas się zatarła. W tym sensie jesteśmy podobni... Ale jest jeden szkopuł... Ja nigdy nie przestanę być Strażniczka Przeznaczenia i nie ważne co się stanie, czy będę już kompletnym wrakiem czy nie, zawsze dołożę wszelkich starań by cię zniszczyć chociaż na kilka lat. Nigdy prze nigdy nie przestanę z tobą walczyć więc zapamiętaj to sobie i nie przychodź tu by szukać sojuszników! Ja zawsze będę twoim wrogiem, Mrok, po czasu kres!- wykrzyczała,
***
Elsa ocknęła się na śniegu, na jakiejś leśnej ścieżce. "Czy to był sen?" zadała sobie pytanie pocierając skronie, ale drobinki czarnego piachu, który walał się dosłownie wszędzie utwierdziły ją w przekonaniu, że to wszystko była prawda.
Była okropnie zmęczona i czuła się tak jakby ktoś przepuścił ją przez jakąś wyżymaczkę. Kompletnie opadła z sił. Nie miała siły się podnieść i leżała na śniegu.
Usłyszała turkot wozu i jej oczom ukazał się powóz ze sztandarem Arendell. Woźnica chyba ją zauważył, bo krzyknął coś do towarzyszy w powozie. Woźnica się zatrzymał. Z karety wysiadł mężczyzna w mundurze pałacowej straży, podbiegł do Elsy i pomógł jej się podnieść.
-Królowo co się stało? Księżniczka okropnie się martwiła...-powiedział pomagając wsiąść Elsie do powozu.
Sala z kominkiem, pusto... Przewrócone palenisko, wybebeszona (nie wiadomo w jaki sposób) kanapa, resztki drzwi w drzazgach, poniszczone drewniane płaskorzeźby na ścianach. Zabierać się stamtąd, dalej. Sala ze sferą snów, prawie pusto... Gdzieniegdzie sterty czarnego piachu i lodowo-piaskowe "rzeźby". Yeti wdrapują się po drewnianych filarach, by sprawdzić czy sfera z generatorem snów są całe. Znowu nie to czego szukam, dalej. Sala pod sferą snów, pełno... Wielka hala produkcyjna- zniszczona, stosy poniszczonych, połamanych zabawek, poprzewracanych filarów wyglądających jak cukrowe laski, zniszczone dekoracje, tabuny Yeti, niektóre ranne inne nie, podnoszą się sprawdzają stan towarzyszy, szacują zniszczenia, szukają wrogów... Nie obchodzi mnie to, dalej. Wydawała rozkazy. "Obejrzała" jeszcze z jakieś kilkadziesiąt sal. Wszystkie obrazy i myśli przekazywane jej przez cienie, pojawiały się w jej głowie naraz i znikały z przerażającą szybkością. Cały Biegun Północny, wszystkie jego zakamarki i sekrety zobaczyła i poznała w ułamki sekund. Gdyby nie była przyzwyczajona do władania i odbierania wszystkich przekazów od cieni, miałaby naprawdę potężną migrenę, albo co bardziej prawdopodobne te wszystkie myśli, obrazy i doznania sprawiłyby, że dostałaby pomieszania zmysłów, albo "eksplodowałaby" jej głowa. Jednak czarnowłosa była cieniowładną, władanie cieniami i widzenie ich oczami miała we krwi i było to dla niej zupełnie naturalne. Panowanie nad cieniami można porównać do prowadzenia stada dużych narwanych psów, na wielu smyczach. Jeśli zapewnisz im wystarczająco dużo rozrywek i zajęcia, będą się ciebie słuchać. Jeśli jednak tego nie zrobisz całe stado znudzonych psów zerwie się ze smyczy i będzie... no cóż rozróba totalna... Znudzony cień to zły cień, a jeśli cień zerwie się z więzów, jakie nakłada na niego cieniowładny, to wtedy może zrobić wszystko, dosłownie wszystko... Dlatego srebrnooka zawsze odsyłała wszystkie cienie do Istoty Rzeczy, gdy nie były potrzebne, a w razie potrzeby przywoływała tylko i wyłącznie taką ilość, nad którą na pewno zapanuje i ani jednego cienia więcej. Tego dnia jednak złamała swoją złotą zasadę i przywołała kilka razy więcej cieni niż powinna, a chociaż na razie żaden się nie zerwał nie była w stanie kontrolować wszystkich w każdej chwili i właśnie dlatego, prawie cały Biegun Północny został srogo dotknięty, a skutki były bardziej opłakane niż chciała i niż było potrzeba by Mrok uwierzył w to, że na razie trzyma z nim.
Przez jej głowę przebiegła nagła wiadomość i gdyby była w swojej cielesnej postaci i nie mknęła do stajni reniferów przejechałaby dłonią po twarzy (facepalm). Właśnie jej kochane cienie za bardzo się rozbrykały i przez przypadek zrównały z ziemią całe lewe skrzydło wraz z Gabinetem Pomysłów. Więcej zniszczeń, niż pożytku, pomyślała odsyłając część cieni, które starały się jej opierać bo chciały zostać, jednak wygrała, zawsze wygrywa...
Haely pędziła właśnie do stajni reniferów i przyjęła swoja cielesna postać. Od razu uderzyły w nią zapachy sierści, siana, nawozu, kilkudniowych marchewek (które już nawiasem mówiąc zaczynały gnić). Jako cieniowładna ma wyostrzone zmysły i wszystkie doznania zapachowe uderzają w nią kilka razy mocniej niż w zwykłego człowieka, można powiedzieć, że miała węch jak pies, nienawidziła tego. Zatkała nos i ruszyła już swobodnym krokiem. Słyszała każdy ton w podniesionych głosach, latające muchy, które przysiadywały na sianie i na sierści reniferów, które parskały próbując się odgonić. Nieznośna kakofonia dźwięków, dlatego tak bardzo lubiła odtwarzacze muzyki, mogła się od tego wszystkiego odciąć, a z biegiem lat szum w urządzeniu stawał się coraz mniejszy i znośny dla jej uszu. Nie wiedziała jak cieniowładni przed nią mogli przetrwać bez muzyki, chociaż ona dopiero od kilkudziesięciu lat posiadała przenośne odtwarzacze, po prostu wolała nie myśleć, że wcześniej wszędzie chodziła z zatyczkami do uszu.
Spoglądając na swoje paznokcie weszła przez drzwi, które cienie otworzyły specjalnie dla niej. Wydawała się znużona całą sytuacją i można było przypuszczać, że walka tocząca się przy saniach w ogóle jej ni obchodzi. Sprawiała jednak tylko takie wrażenie, chciała takie wrażenie sprawiać. Naprawdę setki ukrytych w różnych zakamarkach oczu i uszu dostarczały jej wszystkich informacji jakich potrzebowała i wiele więcej. Przez chwilę wpatrywała się w swoje paznokcie i zastanawiała się gdzie teraz pałęta się Frost. Ten w gorącej wodzie kąpany idiota nawet nie zaczekał aż Haely i jej cienie nie zakończą infiltracji Bieguna i nie podadzą nowej lokalizacji bitwy, bo Strażnicy musieli się ewakuować. Gdyby zaczekał to by o tym wiedział, nie czekał jego sprawa. Nagle podniosła rękę do góry i złapała bumerang, który zarz miał uderzyć ją w głowę. Na jej mentalny rozkaz jeden z cieni podpełz szybko, ścisnęła dłoń, z bumerangu pozostały drzazgi.
Strażnicy walczyli z koszmarami, których ciągle przybywało, wszędzie walał się czarny piach. Bumerangi Zająca świstały jej nad głową, a pisanko-bomby wybuchały w zetknięciu z mrocznymi kreaturami. North ciął koszmary szpadami, mleczuszki zbiły się w chmarę i razem atakowały, Piasek stworzył coś na kształt miecza świetlnego z Gwiezdnych Wojen tylko, że z piasku i walczył z Mrokiem, który posługiwał się swoją ulubioną bronią: kosą z czarnego piachu. Haely miała ochotę prychnąć, bo walka Mroka z Piaskiem przypominała kiczowatą parodię sceny z Gwiezdnych Wojen.
Mrok ją zauważył i posłał Haely spojrzenie z ukosa. Koszmary niemal natychmiast ją otoczyły, a ona choć zwykle tego nie robiła zaczęła się modlić w duchu, że zamrożony pacan pozbył się wtedy wszystkich koszmarów i żaden nie zdążył donieść Czarnemu Panu. Jednak jej wewnętrzna modlitwa nie została wysłuchana i koszmary jednocześnie się na nią rzuciły. W ostatniej chwili zdążyła się zdematerializować i sama stała się cieniem, by po chwili zmaterializować się z powrotem w innym miejscu z cichym "uff", koszmary zderzyły się łbami.
Elsę, która nie była w stanie zobaczyć ani Czarnego Pana, ani Haely, ani koszmarów, spętały macki z czarnego piachu, nie mogła krzyczeć ani się ruszyć, próbowała się szarpać, ale to nic nie dało. Fala czarnego pyłu zgromadziła się wokół białowłosej i zaczęła ją ciągnąć w kierunku czegoś co wyglądało jak powóz stworzony z mroku z zaprzężonymi do niego koszmarami w kształcie smoków o przeraźliwie żółtych ślepiach. Elsa próbowała się opierać, ale nie była w stanie, dłonie miała tak spętane, że prawie ich nie czuła i nie mogła użyć swojej mocy.
Haely widziała jak Strażnicy przegrywają, a Elsa znika w powozie. Unikała koszmarów jak się tylko dało, ale panowanie nad cieniami, ciągłe zmienianie postaci i różne uniki zaczynały ją wykańczać. Była okropnie zmęczona i próbowała złapać oddech. Jeszcze chwila i będzie pozamiatane, Czarny Pan wygra, ona stanie się niepotrzebna, a że zdradziła nie mogła liczyć na szybką śmierć, los Strażników również zdawał się policzony. Nagle zobaczyła, że coś zalśniło w kieszeni Northa. Jej oczy rozbłysły, a gdyby była postacią z kreskówki nad jej głową rozbłysłaby żarówka. Jeden z cieni wyjął lśniący przedmiot, a Haely natychmiast podbiegła i chwyciła go w dłoń, w tej samej chwili dematerializując się i unikając szpady Mikołaja. Gdy powróciła do cielesnej postaci w trzymała w dłoni kryształową kulę do teleportacji. Sama nie mogła posłużyć się portalem bo kolejne rozerwanie czasu i przestrzeni w tak krótkim odstępie czasu mogłoby skutecznie zakłócić porządek Istoty Rzeczy, jednak kryształowe kule działają na innych zasadach. Jeden z koszmarów rzucił się na nią, odskoczyła i niby to niechcący roztrzaskała kulę o podłogę w miejsce gdzie stał powóz. Portal się otworzył i niczym jeden wielki odkurzacz porwał w swoje odmęty powóz, Elsę i tuziny koszmarów, do portalu czarnowłosa posłała ruj cieni, w portalach gdzie wszystko znajduje się na granicach materii i antymaterii, role się odwracają, a koszmary w starciu z jej cieniami nie mają szans. Na dodatek cienie same trafią do Istoty Rzeczy, a ona nie będzie musiała się z nimi użerać.
-Ups...- szepnęła z kpiącym uśmiechem i rozpłynęła się. Jako cień zwiewała jeszcze szybciej niż zazwyczaj... Gdy już znalazła się na najbliższym lotnisku i wkradała się na pokład najszybciej odlatującego samolotu szeptała w myślach "Teraz mnie szukaj Mrok, powodzenia życzę".
***
Gdy Jack metodą prób i błędów w końcu dotarł do sali z saniami było już po wszystkim. Wszędzie walały się sterty czarnego pyłu, Mrok się ulotnił, Yeti szacowały straty, Zębuszka nastawiała mleczuszkom złamane lub zwichnięte skrzydełka, a Zając kulał na jedną łapę. Nigdzie jednak nie było śladu po Elsie... "Znów ją straciłem" przebiegło mu przez myśl, chociaż to było dziwne, bo nie pamiętał nic z ich znajomości...
***
Na granicy światów spotkały się dwie postacie. Mgła okalała wyrwane z rzeczywistości fragmenty murów i krajobrazu. Wszystko wokół przemieszczało się nieskładnie i było jedną wielką ruiną, choć kiedyś należały do świata realnego, teraz istniało tylko i wyłącznie na krawędzi targane falami czasu i przestrzeni. Dwie postacie lustrowały się wzrokiem. Spojrzenie czarnej postaci wyjawiało groźbę, wzrok białej niewzruszenie i stoicki spokój.
-Przecież sam się tego spodziewałeś- rzekła cicho postać ze srebrnymi włosami w białej sukni typu greckiego, a jej ramiona otulała biała peleryna z mgły.- Zdrada cieniowładnej była tylko kwestią czasu, pytaniem nie było "czy" tylko "kiedy".- Czarny pan jednak nie zwrócił szczególnej uwagi na jej słowa.
-A więc tu się ukrywałaś... na granicy czasu. Mogłem się domyślić, że nie zginęłaś kiedy skończyło się średniowiecze i nastał renesans. Szczególnie wtedy gdy powróciły motywy wzorowane na antyku.
Nigdy nie przestaniesz się wtrącać co?- zapytał z kpiną.
-Nie- stwierdziła Moira opierając się o kolumnę w porządku jońskim, która unoszona falami przestrzeni podryfowała w miejsce gdzie rozmawiali, a może to oni nieświadomie znaleźli się przy kolumnie, na Granicy nic nie jest takie jak się myśli na początku. -Chyba już zdałeś sobie sprawę, że nie ważne ile razy mnie zabijesz, ile razy będziesz myśleć, że się mnie pozbyłeś to będę powracać. Tak samo jest z tobą. Nasza dwójka zbyt mocno wryła się w kulturę i świadomość ludzką, by o nas po prostu zapomniano, byśmy mogli przestać istnieć. Nawet jeżeli już nikt nie będzie w nas wierzyć my i tak przetrwamy, bo zbyt dużo znaczyliśmy w minionych epokach, by pamięć o nas się zatarła. W tym sensie jesteśmy podobni... Ale jest jeden szkopuł... Ja nigdy nie przestanę być Strażniczka Przeznaczenia i nie ważne co się stanie, czy będę już kompletnym wrakiem czy nie, zawsze dołożę wszelkich starań by cię zniszczyć chociaż na kilka lat. Nigdy prze nigdy nie przestanę z tobą walczyć więc zapamiętaj to sobie i nie przychodź tu by szukać sojuszników! Ja zawsze będę twoim wrogiem, Mrok, po czasu kres!- wykrzyczała,
***
Elsa ocknęła się na śniegu, na jakiejś leśnej ścieżce. "Czy to był sen?" zadała sobie pytanie pocierając skronie, ale drobinki czarnego piachu, który walał się dosłownie wszędzie utwierdziły ją w przekonaniu, że to wszystko była prawda.
Była okropnie zmęczona i czuła się tak jakby ktoś przepuścił ją przez jakąś wyżymaczkę. Kompletnie opadła z sił. Nie miała siły się podnieść i leżała na śniegu.
Usłyszała turkot wozu i jej oczom ukazał się powóz ze sztandarem Arendell. Woźnica chyba ją zauważył, bo krzyknął coś do towarzyszy w powozie. Woźnica się zatrzymał. Z karety wysiadł mężczyzna w mundurze pałacowej straży, podbiegł do Elsy i pomógł jej się podnieść.
-Królowo co się stało? Księżniczka okropnie się martwiła...-powiedział pomagając wsiąść Elsie do powozu.
piątek, 1 maja 2015
Bardzo smutna wiadomosc
Aaaaaaa!!!!!! Odcieli mi intrnet i jestem wsciekla na Orange! Nie wiem w ogole czy necik wroci wiec chce przerzucic sie na Plusa . Niedlugo wygasa mi umowa z Orange wiec moj brak neta nie powinien glugo potrwac. Bloga nie usuwam ani nie zawieszam. Rozdzialy nede pisac w Wordzie a jak bede miala nowy internet to dodam je najszybciej jak sie da. Ten post pisze z telefonu wiec wybaczcie bledy. Trzymajcie sie zimno jak bede miala internet z plusa to postaram sie Wam to wszystko wynagrodzic. Wasza Niewidzialna
niedziela, 26 kwietnia 2015
Rozdział 6 "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" część 2
Specjalnie na życzenie Layli, króciutkie streszczonko
W poprzednim rozdziale...
Strażnicy dyskutowali nad możliwością pochodzenia Elsy z Krain Pomiędzy i nad istnieniem takich istot jak cieniowładni. Na Biegun Północny dostają się Mrok i Haely (piekielnie wkurzona ), a Jack (idiota) nie ma przy sobie swojej laski.
Jack natychmiast zasłonił sobą Elsę, która nie była w stanie zobaczyć napastników.
-Powtarzam jeszcze raz, bo chyba mnie nie zrozumieliście. Oddajcie dziewczynę.-wysyczał Czarny Pan, pstryknął palcami, a przy jego boku pojawiły się dwa koszmary uderzając kopytami o ziemię, jakby szykowały się do natarcie i zaciekle parskając. Jeden odwrócił łeb w kierunku czarnowłosej i parsknął na nią siarczyście, Ta skrzywiła się, zatkała nos jedną ręką, a drugą zaczęła się wachlować nie mogąc znieść jego oddechu. Dziewczyna miała taki wzrok jakby ledwo się powstrzymywała od dania koszmarowi i Mrokowi po łbie. Jack pewnie zaśmiałby się z jej miny, gdyby nie powaga sytuacji.
-Po naszym trupie.-rzekł twardo North. Mrok uniósł jedną brew i uśmiechnął się szyderczo.
-Jak sobie życzysz.-pstryknął palcami jeszcze raz tym razem nie pojawił się żaden koszmar, a pozostałe nie zaatakowały.
-Ha!Coś ci nie wyszło Mrok!-wrzasnął Zając dobywając bumerangów. Mrok posłał mu rozbawione spojrzenie. Wzrok Jacka padł na chwilę na czarnowłosą dziewczynę. Pobladł. Czarnowłosa na chwile zamknęła powieki, gwałtownie je otworzyła i lekko tupnęła nogą. Nagle wokół niej jakby znikąd pojawiły się cienie. Dziesiątki, setki, Sunęły po korytarzach w kierunku dziewczyny i gromadziły się wokół niej falując i skręcając się. Cały dotychczas rozświetlony pokój prawie całkowicie zasłonił cień, a dokładniej kłębiąca się masa cieni. Ogień w kominku nagle zgasł, z rozbitych nagle lamp posypało się szkło. Cały pokój zdawał się wibrować od zgromadzonych w jednym miejscu tak dużej ilości cieni, wszytko promieniowało ich energią.
-Cienie... ona... jak?!- Wrzasnął Zając.
Elsa widziała tylko cienie, ani Mroka, ani czarnowłosej cieniowładnej. Skierowała wzrok w punkt, w który wpatrzeni byli pozostali. Wiedziała, że ktoś tam się znajduje, czuła obecność tego kogoś, strach, który nie wiadomo skąd nagle ją ogarnął. Skoncentrowała się.
Lodowe pociski jeden po drugim leciały w stronę, gdzie najprawdopodobniej znajdował się Czarny Pan. Mrok stworzył tarczę z czarnego piasku osłaniając się przed losowymi pociskami. Jeden odbił się od tarczy i o mało co nie trafił czarnowłosej dziewczyny, która w ostatnim momencie uchyliła się. Jej oczy ciskały błyskawice, a cienie zafalowały. Jack czuł drżenie rozchodzące się po pomieszczeniu, które lekko przypominało głuchy warkot, koszmary zaatakowały. Mikołaj dobył swoich szpad.
-Jack biegnij po laskę, zatrzymamy go!- Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Pociągnął Elsę za dłoń, nie wyobrażał sobie by zostawił ją na pastwę koszmarów, nawet jeśli w pobliżu są inni Strażnicy, po prostu nie mógł jej zostawić. Kilka koszmarów zastąpiło im drogę, ale Piasek zniszczył je za pomocą bicza z piasków snu. Elsa chciała biec za Jackiem, ale nagle stanęła jak wryta. Nie mogła się ruszyć, była jak sparaliżowana. Mogła tylko patrzeć i mrugać oczami. Nic więcej.
Jack próbował ją pociągnąć za ręce, ani drgnęła jakby przymurowano ją do podłogi.
-Nic nie zdziałasz, no chyba, że chcesz jej ręce urwać. W takim wypadku powodzenia życzę.
Usłyszał blisko lekko zgryźliwy ton czarnowłosej. Od razu domyślił się, że to jej sprawka i zamachnął się na nią, ale ta jakby zapadła się pod ziemię i pojawiła kilka kroków dalej z kpiącym uśmieszkiem i uniesioną brwią. Jack wiedział, że bez laski na niewiele się przyda, śnieżkami raczej nie pokona ani Mroka (którym nawiasem mówiąc już zajęli się Strażnicy, chociaż nie można na razie powiedzieć by wygrywali) ani tej dziwnej dziewczyny. Wybiegł czym prędzej przez drzwi i ruszył w kierunku swojego pokoju, w którym zostawił laskę. Gdy nie była potrzebna zawsze ją ze sobą nosił, raz jej nie wziął i bam! Mrok i cieniowładna postanowili sprawić wizytę Strażnikom.
Usłyszał za sobą cichy śmiech dziewczyny. Cienie biegły po ścianach dotrzymując mu kroku, zastanawiał się dlaczego nie zaatakują. Spojrzał za siebie i ujrzał podążającej za nim czarnowłosej, ale czuł jej obecność. Ciekawiło go dlaczego nie unieruchomi go tak jak Elsę, albo nie pojawi się przed nim i nie zaatakuje póki jest wobec niej bezbronny. Przyszło mu na myśl, że owa dziewczyna bawi się nim jak kot myszą i nie podobało mu się to.
Obejrzał się jeszcze raz, za nim nie podążały tylko cienie, ale i kilka koszmarów o pokaźnych rozmiarach. Stwory parskały i szczerzyły kły w nadziei na łatwy posiłek, jednak ku zdziwieniu Jacka zostawały nieco w tyle niczym piekielna eskorta.
Cienie go wyprzedziły, myślał, że zaraz się na niego rzucą, ale tak się nie stało. Za to drzwi od dużej sali ze sferą snów, w której laskę stanęły otworem, zupełnie jakby cieniowładna go tam zapraszała.
Jack nie miał wątpliwości, że to cienie otworzyły te drzwi, unieruchomiły Elsę, rzuciły Yetim o podłogę, zastanawiał się tylko dlaczego dziewczyna nie każe im go atakować skoro pewnie byłoby to dla niej jak rozgniecenie robaka czubkiem buta.
Wbiegł do pomieszczenia ze sferą snów i szybko chwycił w dłonie opartą o globus laskę. Na sekundę wychylił się przez barierkę i spojrzał w dół (jeśli dobrze pamiętam sfera snów inaczej globus ze światełkami znajdował się na czymś w rodzaju dużego balkonu, a pod nim znajdowała się duża sala dop. aut.). Yeti walczyły z koszmarami i cieniami. Z tymi pierwszymi dawały sobie radę, wokół wszędzie walał się czarny piach, ale z cieniami nie miały szans. Cień pozostanie cieniem z kuszy go nie zastrzelisz, włócznią nie przebijesz, ale one mogły atakować, wygrywały z Yetimi i niszczyły wszytko wokół. (Wolne cienie, czyli te, które nie są z niczym połączone mogą atakować inne cienie wpływając tym samym na osoby, zwierzęta lub przedmioty, z którymi zaatakowane cienie są połączone. Ataki wolnych cieni mogą spowodować drobne urazy, poważne rany, a nawet doprowadzić do śmierci dop.aut.) Nagle wszystkie cienie jak posłuszne ogary skierowały się w jedną stronę i zaczęły piąć się po kolumnach i pędzić w jedno miejsce. Jack myślał, że pędzą w jego kierunku, one jednak go minęły, a przed białowłosym pojawiła się czarnowłosa dziewczyna z szerokim uśmiechem, cienie otoczyły ją tworząc coś w rodzaju tarczy. Wyglądało to tak jakby to ona była centrum, a one rozchodziły się wokół niej promieniście, wspinały się po niej tworząc coś w rodzaju cienistej sukni. Włosy dziewczyny zaczęły lekko falować, a srebrne oczy błyszczały groźnie. Wyglądała przerażająco.
Jack niewiele myśląc zacisnął mocniej dłonie na lasce i skoncentrował się na swojej mocy. Z laski sypały się błękitne i białe lodowe iskry, które strzelając pędziły w stronę dziewczyny. Ta gdy iskry miały ją zamrozić, rozpłynęła się w cieniach, a jeden z koszmarów, które wchodziły do sali w ułamku sekundy stał się lodową rzeźbą z drobinkami czarnego piasku w środku.
-Pudło- usłyszał za sobą. Natychmiast się odwrócił i posłał kolejną falę swojej mocy, dziewczyna znowu zniknęła.
-I znowu pudło-zaśmiała się cicho, odwrócił się jeszcze raz, ta dziewczyna po prostu się z nim drażniła. Znów zniknęła.
-Jestem za tobą- spojrzał za siebie, cieniowładna posłała mu krzywy uśmiech rozpływając i tym samy unikając kolejnego lodowego zaklęcia.
-Nad tobą- spojrzał w górę, dziewczyna trzymana przez cienie stała na suficie i zwisała głową w dół, pomachała mu i znów zniknęła- Znów za tobą... po lewej.... po prawej... Jestem wszędzie i nigdzie- śmiała się. Nie mógł jej trafić, za to zamiast niej zamroził cztery z sześciu koszmarów, na które zupełnie nie zwracał uwagi pogrążony w ciągłym nietrafianiu w cieniowładną. Pojawiła się tuż przed nim z tym szerokim krzywym uśmiechem i skrzącymi się srebrnymi oczami. W chwili gdy miał wystrzelić z laski kolejne lodowe iskry, poczuł gwałtowne szarpnięcie w tył i poleciał jak długi upadając na plecy. Iskry wystrzeliły z laski w idealnej chwili i trafiły koszmar, który wcześniej skoczył, a jego szczęki znalazły się kilka centymetrów od szyi chłopaka i zamarzł w bezruchu trafiony odłamkami lodowych iskier, koszmar padł jako lodowy pomnik, rozpadł się na kawałki w chili gdy spadł na kamienną posadzkę. Jack gwałtownie złapał oddech, w ogóle go nie zauważył. To cienie pociągnęły go do tyłu, gdyby nie one...
-Nie ma za co- stwierdziła dziewczyna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona chciała by zdobył swoją laskę i pojawiała się tuż przed koszmarami gdy te miały zaatakować, zdradzała mu gdzie są. Brał ją za wroga i nie zwracał uwagi, na to, że nie byli sami. Pomagała mu tylko... dlaczego?
-Załatw tego i będziemy kwita- zniknęła ukazując ostatni zbaraniały koszmar, którego paszcza prawie, prawie zamykała się na jej szyi. Jack nie wahał się. Kolejny lodowy posąg z czarnym piaskiem, raz!
-Dlaczego mi pomagasz?!- wykrzyczał w przestrzeń. Dziewczyna ukazała się obok niego i kolejny raz się uśmiechnęła.
-Tak w zasadzie to ty pomagasz mnie.- zniknęła i pojawiła się jeszcze bliżej niego.- Bo widzisz, te koszmary nie były nasłane na ciebie, tylko na mnie. Gdybym cię nie zabiła rozszarpałyby mnie.- niemal wyszeptała mu do ucha, rozpłynęła się i zmaterializowała kilka metrów dalej.
-Uprzedzając kolejne pytanie. Nie zabiłam cię, bo jak głosi stare przysłowie: wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem. Nienawidzę Mroka tak samo jak ty, a teraz znikam, twoja przyjaciółeczka ma kłopoty.- mrugnęła do Jacka porozumiewawczo i rozpłynęła się w cieniach, zostawiając zaskoczonego i przerażonego białowłosego, który natychmiast ruszył biegiem by pomóc Elsie...
Wiem, rozdziału długo nie było, ale miałam egzaminy gimnazjalne i musiałam się do nich uczyć. Rozdział miał się pokazać od razu po nich, ale nie miałam czasu wybaczcie mi więc to dwudniowe spóźnienie.
W poprzednim rozdziale...
Strażnicy dyskutowali nad możliwością pochodzenia Elsy z Krain Pomiędzy i nad istnieniem takich istot jak cieniowładni. Na Biegun Północny dostają się Mrok i Haely (piekielnie wkurzona ), a Jack (idiota) nie ma przy sobie swojej laski.
Jack natychmiast zasłonił sobą Elsę, która nie była w stanie zobaczyć napastników.
-Powtarzam jeszcze raz, bo chyba mnie nie zrozumieliście. Oddajcie dziewczynę.-wysyczał Czarny Pan, pstryknął palcami, a przy jego boku pojawiły się dwa koszmary uderzając kopytami o ziemię, jakby szykowały się do natarcie i zaciekle parskając. Jeden odwrócił łeb w kierunku czarnowłosej i parsknął na nią siarczyście, Ta skrzywiła się, zatkała nos jedną ręką, a drugą zaczęła się wachlować nie mogąc znieść jego oddechu. Dziewczyna miała taki wzrok jakby ledwo się powstrzymywała od dania koszmarowi i Mrokowi po łbie. Jack pewnie zaśmiałby się z jej miny, gdyby nie powaga sytuacji.
-Po naszym trupie.-rzekł twardo North. Mrok uniósł jedną brew i uśmiechnął się szyderczo.
-Jak sobie życzysz.-pstryknął palcami jeszcze raz tym razem nie pojawił się żaden koszmar, a pozostałe nie zaatakowały.
-Ha!Coś ci nie wyszło Mrok!-wrzasnął Zając dobywając bumerangów. Mrok posłał mu rozbawione spojrzenie. Wzrok Jacka padł na chwilę na czarnowłosą dziewczynę. Pobladł. Czarnowłosa na chwile zamknęła powieki, gwałtownie je otworzyła i lekko tupnęła nogą. Nagle wokół niej jakby znikąd pojawiły się cienie. Dziesiątki, setki, Sunęły po korytarzach w kierunku dziewczyny i gromadziły się wokół niej falując i skręcając się. Cały dotychczas rozświetlony pokój prawie całkowicie zasłonił cień, a dokładniej kłębiąca się masa cieni. Ogień w kominku nagle zgasł, z rozbitych nagle lamp posypało się szkło. Cały pokój zdawał się wibrować od zgromadzonych w jednym miejscu tak dużej ilości cieni, wszytko promieniowało ich energią.
-Cienie... ona... jak?!- Wrzasnął Zając.
Elsa widziała tylko cienie, ani Mroka, ani czarnowłosej cieniowładnej. Skierowała wzrok w punkt, w który wpatrzeni byli pozostali. Wiedziała, że ktoś tam się znajduje, czuła obecność tego kogoś, strach, który nie wiadomo skąd nagle ją ogarnął. Skoncentrowała się.
Lodowe pociski jeden po drugim leciały w stronę, gdzie najprawdopodobniej znajdował się Czarny Pan. Mrok stworzył tarczę z czarnego piasku osłaniając się przed losowymi pociskami. Jeden odbił się od tarczy i o mało co nie trafił czarnowłosej dziewczyny, która w ostatnim momencie uchyliła się. Jej oczy ciskały błyskawice, a cienie zafalowały. Jack czuł drżenie rozchodzące się po pomieszczeniu, które lekko przypominało głuchy warkot, koszmary zaatakowały. Mikołaj dobył swoich szpad.
-Jack biegnij po laskę, zatrzymamy go!- Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Pociągnął Elsę za dłoń, nie wyobrażał sobie by zostawił ją na pastwę koszmarów, nawet jeśli w pobliżu są inni Strażnicy, po prostu nie mógł jej zostawić. Kilka koszmarów zastąpiło im drogę, ale Piasek zniszczył je za pomocą bicza z piasków snu. Elsa chciała biec za Jackiem, ale nagle stanęła jak wryta. Nie mogła się ruszyć, była jak sparaliżowana. Mogła tylko patrzeć i mrugać oczami. Nic więcej.
Jack próbował ją pociągnąć za ręce, ani drgnęła jakby przymurowano ją do podłogi.
-Nic nie zdziałasz, no chyba, że chcesz jej ręce urwać. W takim wypadku powodzenia życzę.
Usłyszał blisko lekko zgryźliwy ton czarnowłosej. Od razu domyślił się, że to jej sprawka i zamachnął się na nią, ale ta jakby zapadła się pod ziemię i pojawiła kilka kroków dalej z kpiącym uśmieszkiem i uniesioną brwią. Jack wiedział, że bez laski na niewiele się przyda, śnieżkami raczej nie pokona ani Mroka (którym nawiasem mówiąc już zajęli się Strażnicy, chociaż nie można na razie powiedzieć by wygrywali) ani tej dziwnej dziewczyny. Wybiegł czym prędzej przez drzwi i ruszył w kierunku swojego pokoju, w którym zostawił laskę. Gdy nie była potrzebna zawsze ją ze sobą nosił, raz jej nie wziął i bam! Mrok i cieniowładna postanowili sprawić wizytę Strażnikom.
Usłyszał za sobą cichy śmiech dziewczyny. Cienie biegły po ścianach dotrzymując mu kroku, zastanawiał się dlaczego nie zaatakują. Spojrzał za siebie i ujrzał podążającej za nim czarnowłosej, ale czuł jej obecność. Ciekawiło go dlaczego nie unieruchomi go tak jak Elsę, albo nie pojawi się przed nim i nie zaatakuje póki jest wobec niej bezbronny. Przyszło mu na myśl, że owa dziewczyna bawi się nim jak kot myszą i nie podobało mu się to.
Obejrzał się jeszcze raz, za nim nie podążały tylko cienie, ale i kilka koszmarów o pokaźnych rozmiarach. Stwory parskały i szczerzyły kły w nadziei na łatwy posiłek, jednak ku zdziwieniu Jacka zostawały nieco w tyle niczym piekielna eskorta.
Cienie go wyprzedziły, myślał, że zaraz się na niego rzucą, ale tak się nie stało. Za to drzwi od dużej sali ze sferą snów, w której laskę stanęły otworem, zupełnie jakby cieniowładna go tam zapraszała.
Jack nie miał wątpliwości, że to cienie otworzyły te drzwi, unieruchomiły Elsę, rzuciły Yetim o podłogę, zastanawiał się tylko dlaczego dziewczyna nie każe im go atakować skoro pewnie byłoby to dla niej jak rozgniecenie robaka czubkiem buta.
Wbiegł do pomieszczenia ze sferą snów i szybko chwycił w dłonie opartą o globus laskę. Na sekundę wychylił się przez barierkę i spojrzał w dół (jeśli dobrze pamiętam sfera snów inaczej globus ze światełkami znajdował się na czymś w rodzaju dużego balkonu, a pod nim znajdowała się duża sala dop. aut.). Yeti walczyły z koszmarami i cieniami. Z tymi pierwszymi dawały sobie radę, wokół wszędzie walał się czarny piach, ale z cieniami nie miały szans. Cień pozostanie cieniem z kuszy go nie zastrzelisz, włócznią nie przebijesz, ale one mogły atakować, wygrywały z Yetimi i niszczyły wszytko wokół. (Wolne cienie, czyli te, które nie są z niczym połączone mogą atakować inne cienie wpływając tym samym na osoby, zwierzęta lub przedmioty, z którymi zaatakowane cienie są połączone. Ataki wolnych cieni mogą spowodować drobne urazy, poważne rany, a nawet doprowadzić do śmierci dop.aut.) Nagle wszystkie cienie jak posłuszne ogary skierowały się w jedną stronę i zaczęły piąć się po kolumnach i pędzić w jedno miejsce. Jack myślał, że pędzą w jego kierunku, one jednak go minęły, a przed białowłosym pojawiła się czarnowłosa dziewczyna z szerokim uśmiechem, cienie otoczyły ją tworząc coś w rodzaju tarczy. Wyglądało to tak jakby to ona była centrum, a one rozchodziły się wokół niej promieniście, wspinały się po niej tworząc coś w rodzaju cienistej sukni. Włosy dziewczyny zaczęły lekko falować, a srebrne oczy błyszczały groźnie. Wyglądała przerażająco.
Jack niewiele myśląc zacisnął mocniej dłonie na lasce i skoncentrował się na swojej mocy. Z laski sypały się błękitne i białe lodowe iskry, które strzelając pędziły w stronę dziewczyny. Ta gdy iskry miały ją zamrozić, rozpłynęła się w cieniach, a jeden z koszmarów, które wchodziły do sali w ułamku sekundy stał się lodową rzeźbą z drobinkami czarnego piasku w środku.
-Pudło- usłyszał za sobą. Natychmiast się odwrócił i posłał kolejną falę swojej mocy, dziewczyna znowu zniknęła.
-I znowu pudło-zaśmiała się cicho, odwrócił się jeszcze raz, ta dziewczyna po prostu się z nim drażniła. Znów zniknęła.
-Jestem za tobą- spojrzał za siebie, cieniowładna posłała mu krzywy uśmiech rozpływając i tym samy unikając kolejnego lodowego zaklęcia.
-Nad tobą- spojrzał w górę, dziewczyna trzymana przez cienie stała na suficie i zwisała głową w dół, pomachała mu i znów zniknęła- Znów za tobą... po lewej.... po prawej... Jestem wszędzie i nigdzie- śmiała się. Nie mógł jej trafić, za to zamiast niej zamroził cztery z sześciu koszmarów, na które zupełnie nie zwracał uwagi pogrążony w ciągłym nietrafianiu w cieniowładną. Pojawiła się tuż przed nim z tym szerokim krzywym uśmiechem i skrzącymi się srebrnymi oczami. W chwili gdy miał wystrzelić z laski kolejne lodowe iskry, poczuł gwałtowne szarpnięcie w tył i poleciał jak długi upadając na plecy. Iskry wystrzeliły z laski w idealnej chwili i trafiły koszmar, który wcześniej skoczył, a jego szczęki znalazły się kilka centymetrów od szyi chłopaka i zamarzł w bezruchu trafiony odłamkami lodowych iskier, koszmar padł jako lodowy pomnik, rozpadł się na kawałki w chili gdy spadł na kamienną posadzkę. Jack gwałtownie złapał oddech, w ogóle go nie zauważył. To cienie pociągnęły go do tyłu, gdyby nie one...
-Nie ma za co- stwierdziła dziewczyna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona chciała by zdobył swoją laskę i pojawiała się tuż przed koszmarami gdy te miały zaatakować, zdradzała mu gdzie są. Brał ją za wroga i nie zwracał uwagi, na to, że nie byli sami. Pomagała mu tylko... dlaczego?
-Załatw tego i będziemy kwita- zniknęła ukazując ostatni zbaraniały koszmar, którego paszcza prawie, prawie zamykała się na jej szyi. Jack nie wahał się. Kolejny lodowy posąg z czarnym piaskiem, raz!
-Dlaczego mi pomagasz?!- wykrzyczał w przestrzeń. Dziewczyna ukazała się obok niego i kolejny raz się uśmiechnęła.
-Tak w zasadzie to ty pomagasz mnie.- zniknęła i pojawiła się jeszcze bliżej niego.- Bo widzisz, te koszmary nie były nasłane na ciebie, tylko na mnie. Gdybym cię nie zabiła rozszarpałyby mnie.- niemal wyszeptała mu do ucha, rozpłynęła się i zmaterializowała kilka metrów dalej.
-Uprzedzając kolejne pytanie. Nie zabiłam cię, bo jak głosi stare przysłowie: wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem. Nienawidzę Mroka tak samo jak ty, a teraz znikam, twoja przyjaciółeczka ma kłopoty.- mrugnęła do Jacka porozumiewawczo i rozpłynęła się w cieniach, zostawiając zaskoczonego i przerażonego białowłosego, który natychmiast ruszył biegiem by pomóc Elsie...
Wiem, rozdziału długo nie było, ale miałam egzaminy gimnazjalne i musiałam się do nich uczyć. Rozdział miał się pokazać od razu po nich, ale nie miałam czasu wybaczcie mi więc to dwudniowe spóźnienie.
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Rozdział 6 "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" część 1
Dzielę rozdział na pół, żeby pojawił się szybciej. Jakby ktoś czegoś nie mógł zrozumieć, niech napisze w komentarzach, a ja postaram się wyjaśnić niektóre rzeczy, bo trochę zawirowań i niedopowiedzeń zawsze musi się pojawić, a ona staną się jasne w późniejszych rozdziałach. A teraz was nie zanudzam i zapraszam do czytania.
Jack czuł się jak ostatni idiota, gdy pytał ją jak ma na imię. Wiedział, że ją zna, że była dla niego ważna, a nie znał jej imienia. Ona spojrzała na niego zszokowana, później wyglądała jakby dostała solidnego kopniaka w brzuch, przybrała kamienną maskę, spuściła wzrok i już na niego nie spojrzała.
W myślach wyzywał się od największych imbecyli, choć to nie jego wina, że nie pamięta zupełnie nic, no prawie nic. Oczywiście nie mógł poczekać, aż ktoś z pozostałych powie do niej po imieniu, albo ktoś inny jej się o to zapytać, no oczywiście, że nie, on musiał wyskoczyć z tym pytaniem.
-Elsa -powiedziała przez ściśnięte gardło. Jeszcze raz wyzwał się w myślach od idiotów, chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Elsa przybrała maskę spokoju i opanowania.
- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.- pozostali Strażnicy spojrzeli po sobie. Nigdy nie słyszeli o podobnym miejscu, Northowi chyba jednak coś świtało, bo drapał się po brodzie myśląc. Zając patrzył jednak na dziewczynę nieufnie i powątpiewał czy aby z jej głową jest wszystko w porządku.
-Jak się tutaj dostałaś, jeśli można wiedzieć, bo jak mówisz nie jesteś z tej rzeczywistości. Tylko z tak zwanych Krain Pomiędzy jak Wróżkoland, czy Nora Zająca- spytał North, Kangur już chciał z czymś wyskoczyć, ale North uciszył go machnięciem dłoni. Elsa patrzyła na niego nierozumiejącymi oczami, dla niej istniała tylko jedna rzeczywistość. Zaczęła mówić jak nagle otoczyły ją cienie, jak powstał dziwny nasycony energią wir, a potem znalazła się nie wiadomo gdzie w świecie, którego nie rozumiała. North z Piaskiem i Zębuszką wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jack nic z tego nie rozumiał dopóki nie wtrącił się Zając.
-No co wy?! Chyba nie uważacie, że jakiś z cieniowładnych posłużył się portalem!Ich już nie ma, jeśli kiedykolwiek istnieli, to tylko głupie zabobony wmawiane kiedyś dzieciakom, by nie błąkały się po zmroku.- North spojrzał na niego dając mu do zrozumienia, że to właśnie miał na myśli.
-Wiesz Kangurku, jakby tak na nas spojrzeć to, też jesteśmy tylko zabobonami wmawianymi dzieciom, na przykład po to by były grzeczne, bo inaczej nie dostaną prezentu na gwiazdkę.- wtrącił Jack chociaż sam zbytnio w to nie wierzył, ale chciał obronić historię białowłosej, skoro nawet North uważał, że istnieją takie istoty jak cieniowładni, to musi być w tym jakieś ziarnko prawdy. Elsa miała spuszczony wzrok i raz po raz szczypała się w rękę.
-Po co to robisz?-spytał szeptem, by inni nie zwrócili na to uwagi.
-Sprawdzam czy aby na pewno nie śnię- odpowiedziała cicho.
-A w co takiego tak trudno ci uwierzyć?- odwróciła się w jego stronę ze spojrzeniem typu "naprawdę się pytasz?", po czym natychmiast skierowała wzrok gdzie indziej upierając się by na niego nie patrzeć.
-A ja wam jeszcze raz powtarzam NIE ma i NIGDY NIE było czegoś takiego jak cieniowładni!- wydarł się Zając na całe gardło. Nagle potężne, drewniane, zdobione z drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wypadły z zawiasów i z głuchym łoskotem runęły na podłogę. Przez korytarz został rzucony jeden z Yettich, który wylądował prawie pod nogami przerażonej Elsy, podniósł się z grymasem bólu i gniewu. Mocniej chwycił swoją włócznię i skierował ją ku wyrwie po drzwiach. Pobiegły tam również zaskoczone spojrzenia pozostałych. Jack nagle odkrył, że nie ma przy sobie swojej laski, bo próżno sądził, że na Biegunie Północnym nic mu nie groził.
Przez wyrwę wolnym krokiem szły dwie postacie. Jedna dobrze, zbyt dobrze znajoma Strażnikom sylwetka szła przodem, za nią snuła się niższa, obca i drobniejsza postać, lecz nie można było jej lekceważyć.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Króliczku- szepnęła z sarkastycznym uśmiechem.
***
pół godziny wcześniej
-Puszczaj, cuchnie ci z paszczy- syknęła Haely próbując wyrwać się koszmarowi o długich końskich nogach, koszmar trzymał ją za kaptur jej ulubionej czarnej bluzy, a jedyne co dziewczyna mogła zrobić to wić się i kopać w powietrzu, bo nie dosięgała podłoża. Usłyszała niepokojące trzaski i jej życzenie, by znaleźć się z powrotem na ziemi natychmiast zostało spełnione. Upadła na kolana, niemal natychmiast się podniosła i stając na palcach wyszarpnęła pozostałości kaptura z paszczy koszmaru. Ten na nią zasyczał odsłaniając ostre kły i uwalniając siarczany oddech, ona nie była gorsza z oczami ciskającymi błyskawice wpatrywała się w żółte ślepia poczwary i warknęła. Wokół niej zgromadziły się cienie, które i tak nie miałyby szans z koszmarem. Przez jej głowę znowu przeszła jej myśl, jak bardzo absurdalna jest jem moc. Bycie cieniowładną, to ciągłe kruczki i haczyki, znajdowanie ukrytych bramek w ograniczeniach związanych z prawami Istoty Rzeczy. Ta absurdalność, nie raz w nią uderzała, w ogóle cała jej moc była jednym wielkim haczykiem. Mogła pokonać każdego, ale nie mogła obronić się przed swoim prawdziwym wrogiem. Trudno było ją zabić, ale dla Mroka i jego koszmarów, było to jak skinięcie paluszka, zabiłby ją bez wahania, gdyby nie była mu potrzebna do zemsty. Za pomocą cieni mogła niszczyć i przestawiać przedmioty, ale nie mogła już ich przywrócić do stanu wcześniejszego (no mogłaby to zrobić dzięki cieniom, ale to byłoby łamanie praw Istoty Rzeczy). Tak więc kaptur jej ulubionej bluzy skończył jako posiłek dla koszmaru.
-Czy ja z tobą zawsze muszę się użerać, więcej z ciebie kłopotów niż pożytku- syknął na nią Mrok. Obdarzyła go wściekłym i nienawistnym spojrzeniem. Wsadziła do uszu słuchawki, nie zwracała zbytniej uwagi na muzykę, ale bez niej nerwy by jej chyba puściły.
-... Jak już wedrzemy się na biegun to... Czy ty mnie w ogóle słuchasz!- Haely zamrugała, wyłączyła się na chwilę, nie ukrywała, że ma w głębokim poważaniu to co Mrok tam ględzi. Słyszała tylko bla, bla bla, i miała to gdzieś. Miała ważniejsze sprawy na głowie, między innymi jak wyeliminować durnia, niż słuchanie go i realizowanie planu jego zemsty na Strażnikach. Nie obchodziły jej jego konflikty, nie chciała się w to mieszać. Według niej najlepiej by było gdyby Strażnicy nareszcie się o pozbyli raz, a dobrze. Miałaby wtedy wreszcie spokój. Nagle Mrok wyrwał jej słuchawki z uszu, razem z odtwarzaczem, cisnął o ziemię i rozgniótł butem. Wściekłość w niej kipiała, prawie sięgnęła zenitu.
-To była limitowana edycja! Najnowsza technologia z samoodtwarzaniem utworów, a kolejność na playliście dostosowuje do nastrojów. Wiesz ile wydałam!- wydarła się. Koszmary spodziewając się ataku cieniowładnej otoczyły swojego pana i jego cień, powarkując w stronę aż poczerwieniałej z gniewu dziewczyny.
Dwa miesiące, nie miała tego odtwarzacza nawet dwa pieprzone miesiące! Zanim Mrok ją znalazł sporo podróżowała, mogła stać się cieniem, albo ukrywać się w innych cieniach, więc o zostanie pasażerem na gapę nie było trudno. Poleciała samolotem na daleki wschód, zobaczyła popularne tam teatry cieni. Przypatrywała się temu jakiś czas i doszła do wniosku, że można się na tym całkiem nieźle dorobić, znalazła kilka osób obdarzonych darem Widzenia i za odpowiednią "zachętą" stworzyli własny mały teatrzyk, który stopniowo się rozrastał w miarę upływu lat, sama nawet stała się w nim cienistą aktorką, dopóki jej się to nie znudziło. Większość ról grały cienie, które kontrolowała. Oczywiście niestety musiała dzielić się zyskami z Widzącymi, którzy z tego teatrzyku uczynili rodzinny interes. Od założenia teatru minęło jakieś może osiemdziesiąt lat, pojechała na wycieczkę do Tokio i tam zobaczyła to cudeńko techniki. (Dla tych, który mogą nie zrozumieć, teatr cieni powstał około 80 lat przed wydarzeniami opisanymi na blogu, a po tych 80 latach, czyli ok 2 miesiące przed wydarzeniami opisanymi na blogu kupiła odtwarzacz, a jak było wspomniane w rozdziale 2 i 1 po otrzymaniu drugiego "życia" Haely nie starzała się i dopóki nikt w nią nie wierzył, to nie mógł jej zobaczyć, mógł przez nią przeniknąć. dop.autorki) Bez wahania zapłaciła tą kosmiczną sumę, ale było warto. A teraz całą kasę jaką przeznaczyła szlag trafił, a ona nawet nie może nazbierać i kupić drugiego takiego cudeńka, bo to limitowana edycja, a ona kupiła ostatnie!
Wściekłość, w niej aż buchała. Nie zauważyła, że cienie dzięki jej silnym emocjom zaczęły się formować, nie były już zwykłymi cieniami na ścianach, czy posadce, ale stawały się pełnowymiarowymi istotami stworzonymi z cieni i ciemności. Koszmary Mroka najeżyły się na widok nowych przeciwników, a sam Czarny Pan musiał ukryć delikatny przestrach i podziw. Ta dziewczyna miała potencjał, większy niż wszyscy pozostali cieniowładni jakich na oczy widział. Haely jednak szybko siły zaczęły opuszczać (wbrew pozorom panowanie nad cieniami to ciężkie zajęcie, a teraz Haely użuła o wiele więcej mocy niż zazwyczaj), dyszała ciężko, a cienie znów stały się zwykłymi cieniami.
-Oszczędzaj tą wściekłość na wrogów- stwierdził Czarny Pan sucho i odwrócił się. Haely odrobinę się zachwiała. To on jest jej prawdziwym wrogiem i właśnie wypowiedział jej wojnę. Jeszcze się zdziwisz Mrok, oj zdziwisz, szeptała w myślach.
***
po wydarzeniach z pierwszego akapitu (po tym jak drzwi zostały wyważone)
Tuż za Mrokiem, lekko w cieniu stała dziewczyna w zbliżonym do Jacka wieku. Była średniego wzrostu, miała smukłą twarz z ostrym lekko spiczastym podbródkiem. W jej bladej twarzy lśniły podkreślone eyelinerem srebrne oczy, o czarnych rzęsach. Brwi dziewczyny były gęste i czarne jak skrzydło kruka. A jej długie do ramion włosy były czarne niczym noc, oprócz końcówek, które były prawie tak białe jak śnieg. Długa mniej więcej do podbródka grzywka lekko opadała jej na lewe oko. Miała na sobie czarną rozpiętą bluzę, widać było biały T-shitr. Bluza wyglądała jakby coś zeżarło kaptur. Dziewczyna miała na sobie ciemne jeansy z łańcuchami przy kieszeniach, jej stopy chroniły wysokie, ciężkie, czarne glany.
Elsa wodziła wzrokiem po sali, ale nie mogła dostrzec przybyszów.
-Witajcie Strażnicy- zaczął Mrok z uśmiechem rozkładając ramiona w powitańczym geście jakby był gospodarzem i zapraszał ich na jakąś ważną uroczystość. Był to teatralny gest, a stojąca za nim dziewczyna była wyraźnie znudzona i zażenowana, ale jej oczy błyszczały niebezpiecznie.-Macie tutaj pewną interesującą osóbkę. Oddajcie nam dziewczynę, to oszczędzimy wam cierpień i załatwimy to szybko- uśmiech Czarnego Pana stał się drapieżny, a jego głos ociekał groźbą. Jack w tym czasie wyzywał się od skończonych idiotów i imbecyli, bo nie mógł znaleźć leszej chwili by zapomnieć swojej laski.
Jack czuł się jak ostatni idiota, gdy pytał ją jak ma na imię. Wiedział, że ją zna, że była dla niego ważna, a nie znał jej imienia. Ona spojrzała na niego zszokowana, później wyglądała jakby dostała solidnego kopniaka w brzuch, przybrała kamienną maskę, spuściła wzrok i już na niego nie spojrzała.
W myślach wyzywał się od największych imbecyli, choć to nie jego wina, że nie pamięta zupełnie nic, no prawie nic. Oczywiście nie mógł poczekać, aż ktoś z pozostałych powie do niej po imieniu, albo ktoś inny jej się o to zapytać, no oczywiście, że nie, on musiał wyskoczyć z tym pytaniem.
-Elsa -powiedziała przez ściśnięte gardło. Jeszcze raz wyzwał się w myślach od idiotów, chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Elsa przybrała maskę spokoju i opanowania.
- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.- pozostali Strażnicy spojrzeli po sobie. Nigdy nie słyszeli o podobnym miejscu, Northowi chyba jednak coś świtało, bo drapał się po brodzie myśląc. Zając patrzył jednak na dziewczynę nieufnie i powątpiewał czy aby z jej głową jest wszystko w porządku.
-Jak się tutaj dostałaś, jeśli można wiedzieć, bo jak mówisz nie jesteś z tej rzeczywistości. Tylko z tak zwanych Krain Pomiędzy jak Wróżkoland, czy Nora Zająca- spytał North, Kangur już chciał z czymś wyskoczyć, ale North uciszył go machnięciem dłoni. Elsa patrzyła na niego nierozumiejącymi oczami, dla niej istniała tylko jedna rzeczywistość. Zaczęła mówić jak nagle otoczyły ją cienie, jak powstał dziwny nasycony energią wir, a potem znalazła się nie wiadomo gdzie w świecie, którego nie rozumiała. North z Piaskiem i Zębuszką wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jack nic z tego nie rozumiał dopóki nie wtrącił się Zając.
-No co wy?! Chyba nie uważacie, że jakiś z cieniowładnych posłużył się portalem!Ich już nie ma, jeśli kiedykolwiek istnieli, to tylko głupie zabobony wmawiane kiedyś dzieciakom, by nie błąkały się po zmroku.- North spojrzał na niego dając mu do zrozumienia, że to właśnie miał na myśli.
-Wiesz Kangurku, jakby tak na nas spojrzeć to, też jesteśmy tylko zabobonami wmawianymi dzieciom, na przykład po to by były grzeczne, bo inaczej nie dostaną prezentu na gwiazdkę.- wtrącił Jack chociaż sam zbytnio w to nie wierzył, ale chciał obronić historię białowłosej, skoro nawet North uważał, że istnieją takie istoty jak cieniowładni, to musi być w tym jakieś ziarnko prawdy. Elsa miała spuszczony wzrok i raz po raz szczypała się w rękę.
-Po co to robisz?-spytał szeptem, by inni nie zwrócili na to uwagi.
-Sprawdzam czy aby na pewno nie śnię- odpowiedziała cicho.
-A w co takiego tak trudno ci uwierzyć?- odwróciła się w jego stronę ze spojrzeniem typu "naprawdę się pytasz?", po czym natychmiast skierowała wzrok gdzie indziej upierając się by na niego nie patrzeć.
-A ja wam jeszcze raz powtarzam NIE ma i NIGDY NIE było czegoś takiego jak cieniowładni!- wydarł się Zając na całe gardło. Nagle potężne, drewniane, zdobione z drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wypadły z zawiasów i z głuchym łoskotem runęły na podłogę. Przez korytarz został rzucony jeden z Yettich, który wylądował prawie pod nogami przerażonej Elsy, podniósł się z grymasem bólu i gniewu. Mocniej chwycił swoją włócznię i skierował ją ku wyrwie po drzwiach. Pobiegły tam również zaskoczone spojrzenia pozostałych. Jack nagle odkrył, że nie ma przy sobie swojej laski, bo próżno sądził, że na Biegunie Północnym nic mu nie groził.
Przez wyrwę wolnym krokiem szły dwie postacie. Jedna dobrze, zbyt dobrze znajoma Strażnikom sylwetka szła przodem, za nią snuła się niższa, obca i drobniejsza postać, lecz nie można było jej lekceważyć.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Króliczku- szepnęła z sarkastycznym uśmiechem.
***
pół godziny wcześniej
-Puszczaj, cuchnie ci z paszczy- syknęła Haely próbując wyrwać się koszmarowi o długich końskich nogach, koszmar trzymał ją za kaptur jej ulubionej czarnej bluzy, a jedyne co dziewczyna mogła zrobić to wić się i kopać w powietrzu, bo nie dosięgała podłoża. Usłyszała niepokojące trzaski i jej życzenie, by znaleźć się z powrotem na ziemi natychmiast zostało spełnione. Upadła na kolana, niemal natychmiast się podniosła i stając na palcach wyszarpnęła pozostałości kaptura z paszczy koszmaru. Ten na nią zasyczał odsłaniając ostre kły i uwalniając siarczany oddech, ona nie była gorsza z oczami ciskającymi błyskawice wpatrywała się w żółte ślepia poczwary i warknęła. Wokół niej zgromadziły się cienie, które i tak nie miałyby szans z koszmarem. Przez jej głowę znowu przeszła jej myśl, jak bardzo absurdalna jest jem moc. Bycie cieniowładną, to ciągłe kruczki i haczyki, znajdowanie ukrytych bramek w ograniczeniach związanych z prawami Istoty Rzeczy. Ta absurdalność, nie raz w nią uderzała, w ogóle cała jej moc była jednym wielkim haczykiem. Mogła pokonać każdego, ale nie mogła obronić się przed swoim prawdziwym wrogiem. Trudno było ją zabić, ale dla Mroka i jego koszmarów, było to jak skinięcie paluszka, zabiłby ją bez wahania, gdyby nie była mu potrzebna do zemsty. Za pomocą cieni mogła niszczyć i przestawiać przedmioty, ale nie mogła już ich przywrócić do stanu wcześniejszego (no mogłaby to zrobić dzięki cieniom, ale to byłoby łamanie praw Istoty Rzeczy). Tak więc kaptur jej ulubionej bluzy skończył jako posiłek dla koszmaru.
-Czy ja z tobą zawsze muszę się użerać, więcej z ciebie kłopotów niż pożytku- syknął na nią Mrok. Obdarzyła go wściekłym i nienawistnym spojrzeniem. Wsadziła do uszu słuchawki, nie zwracała zbytniej uwagi na muzykę, ale bez niej nerwy by jej chyba puściły.
-... Jak już wedrzemy się na biegun to... Czy ty mnie w ogóle słuchasz!- Haely zamrugała, wyłączyła się na chwilę, nie ukrywała, że ma w głębokim poważaniu to co Mrok tam ględzi. Słyszała tylko bla, bla bla, i miała to gdzieś. Miała ważniejsze sprawy na głowie, między innymi jak wyeliminować durnia, niż słuchanie go i realizowanie planu jego zemsty na Strażnikach. Nie obchodziły jej jego konflikty, nie chciała się w to mieszać. Według niej najlepiej by było gdyby Strażnicy nareszcie się o pozbyli raz, a dobrze. Miałaby wtedy wreszcie spokój. Nagle Mrok wyrwał jej słuchawki z uszu, razem z odtwarzaczem, cisnął o ziemię i rozgniótł butem. Wściekłość w niej kipiała, prawie sięgnęła zenitu.
-To była limitowana edycja! Najnowsza technologia z samoodtwarzaniem utworów, a kolejność na playliście dostosowuje do nastrojów. Wiesz ile wydałam!- wydarła się. Koszmary spodziewając się ataku cieniowładnej otoczyły swojego pana i jego cień, powarkując w stronę aż poczerwieniałej z gniewu dziewczyny.
Dwa miesiące, nie miała tego odtwarzacza nawet dwa pieprzone miesiące! Zanim Mrok ją znalazł sporo podróżowała, mogła stać się cieniem, albo ukrywać się w innych cieniach, więc o zostanie pasażerem na gapę nie było trudno. Poleciała samolotem na daleki wschód, zobaczyła popularne tam teatry cieni. Przypatrywała się temu jakiś czas i doszła do wniosku, że można się na tym całkiem nieźle dorobić, znalazła kilka osób obdarzonych darem Widzenia i za odpowiednią "zachętą" stworzyli własny mały teatrzyk, który stopniowo się rozrastał w miarę upływu lat, sama nawet stała się w nim cienistą aktorką, dopóki jej się to nie znudziło. Większość ról grały cienie, które kontrolowała. Oczywiście niestety musiała dzielić się zyskami z Widzącymi, którzy z tego teatrzyku uczynili rodzinny interes. Od założenia teatru minęło jakieś może osiemdziesiąt lat, pojechała na wycieczkę do Tokio i tam zobaczyła to cudeńko techniki. (Dla tych, który mogą nie zrozumieć, teatr cieni powstał około 80 lat przed wydarzeniami opisanymi na blogu, a po tych 80 latach, czyli ok 2 miesiące przed wydarzeniami opisanymi na blogu kupiła odtwarzacz, a jak było wspomniane w rozdziale 2 i 1 po otrzymaniu drugiego "życia" Haely nie starzała się i dopóki nikt w nią nie wierzył, to nie mógł jej zobaczyć, mógł przez nią przeniknąć. dop.autorki) Bez wahania zapłaciła tą kosmiczną sumę, ale było warto. A teraz całą kasę jaką przeznaczyła szlag trafił, a ona nawet nie może nazbierać i kupić drugiego takiego cudeńka, bo to limitowana edycja, a ona kupiła ostatnie!
Wściekłość, w niej aż buchała. Nie zauważyła, że cienie dzięki jej silnym emocjom zaczęły się formować, nie były już zwykłymi cieniami na ścianach, czy posadce, ale stawały się pełnowymiarowymi istotami stworzonymi z cieni i ciemności. Koszmary Mroka najeżyły się na widok nowych przeciwników, a sam Czarny Pan musiał ukryć delikatny przestrach i podziw. Ta dziewczyna miała potencjał, większy niż wszyscy pozostali cieniowładni jakich na oczy widział. Haely jednak szybko siły zaczęły opuszczać (wbrew pozorom panowanie nad cieniami to ciężkie zajęcie, a teraz Haely użuła o wiele więcej mocy niż zazwyczaj), dyszała ciężko, a cienie znów stały się zwykłymi cieniami.
-Oszczędzaj tą wściekłość na wrogów- stwierdził Czarny Pan sucho i odwrócił się. Haely odrobinę się zachwiała. To on jest jej prawdziwym wrogiem i właśnie wypowiedział jej wojnę. Jeszcze się zdziwisz Mrok, oj zdziwisz, szeptała w myślach.
***
po wydarzeniach z pierwszego akapitu (po tym jak drzwi zostały wyważone)
Tuż za Mrokiem, lekko w cieniu stała dziewczyna w zbliżonym do Jacka wieku. Była średniego wzrostu, miała smukłą twarz z ostrym lekko spiczastym podbródkiem. W jej bladej twarzy lśniły podkreślone eyelinerem srebrne oczy, o czarnych rzęsach. Brwi dziewczyny były gęste i czarne jak skrzydło kruka. A jej długie do ramion włosy były czarne niczym noc, oprócz końcówek, które były prawie tak białe jak śnieg. Długa mniej więcej do podbródka grzywka lekko opadała jej na lewe oko. Miała na sobie czarną rozpiętą bluzę, widać było biały T-shitr. Bluza wyglądała jakby coś zeżarło kaptur. Dziewczyna miała na sobie ciemne jeansy z łańcuchami przy kieszeniach, jej stopy chroniły wysokie, ciężkie, czarne glany.
Elsa wodziła wzrokiem po sali, ale nie mogła dostrzec przybyszów.
-Witajcie Strażnicy- zaczął Mrok z uśmiechem rozkładając ramiona w powitańczym geście jakby był gospodarzem i zapraszał ich na jakąś ważną uroczystość. Był to teatralny gest, a stojąca za nim dziewczyna była wyraźnie znudzona i zażenowana, ale jej oczy błyszczały niebezpiecznie.-Macie tutaj pewną interesującą osóbkę. Oddajcie nam dziewczynę, to oszczędzimy wam cierpień i załatwimy to szybko- uśmiech Czarnego Pana stał się drapieżny, a jego głos ociekał groźbą. Jack w tym czasie wyzywał się od skończonych idiotów i imbecyli, bo nie mógł znaleźć leszej chwili by zapomnieć swojej laski.
Subskrybuj:
Posty (Atom)