Mała dziewczynka kończyła swoje
dzieło. Uśmiechnęła się ciepło, a jej oczy lśniły. I nagle.. Bam! Kolejny
idealny bałwanek został brutalnie zamordowany przez jej starszego brata.
-Jamie!-wrzasnęła Sophie i
zgromiła spojrzeniem swojego brata,
który próbował wyjść z tego co zostało po bałwanie. Dziewczynka poczerwieniała,
tupnęła nogą i powiedziała:
-Ja się tak nie bawię, idę do
domu.- pomaszerowała przez ośnieżone podwórko z zaciętą miną, kątem oka oglądała
toczącą się za nią bitwę na śnieżki. Kapucha bezsprzecznie wygrywała i zaczęła
nacierać śniegiem Jamiego. Sophie uśmiechnęła się pod nosem. Obok niej
przebiegł jej wierny pies. Chart o imieniu Abby. Pogłaskała suczkę za uchem i
otworzyła drzwi do domu. Abby otrzepała się radośnie ze śniegu, a dziewczynka
zamknęła za sobą drzwi. Podeszła do wieszaków i zdjęła z siebie zieloną kurtkę
i fioletową czapkę w zielone wzory. Nie zawracała sobie głowy rozwiązywanie
sznurówek butów i pobiegła do swojego pokoju zostawiając na podłodze mokre
ślady. Usiadła na łóżku i wzięła w swoje rączki swoją ulubioną maskotkę.
Szarego królika, wpatrywała się w jego czarne oczy z guzików. Przypomniał jej
się Zając, ten prawdziwy Zając, z którym malowała pisanki, uśmiechnęła się na to
wspomnienie.
-Cześć zajączku. Ja nie chcę już
zimy, chcę wiosnę. Nie lubię zimy, bo Jamie ciągle rzuca we mnie tymi
przeklętymi śnieżkami, proszę spraw by już nadeszła wiosna. Proooooszę-
wyszeptała z nadzieją w oczach i pobiegła do okna. Nic się nie zmieniło. Jej
brat toczył bitwę na śnieżki z przyjaciółmi. Patrzyła jak się śmieją, wspaniale
bawią bez niej. Nie zdziwiłaby się gdyby nikt nie zauważył jej nieobecności.
Śnieg leżał na podwórku i ulicach, nawet nie zamierzał topnieć. Sophie
westchnęła i usiadła z powrotem na łóżko. Zima dopiero się zaczynała, a ona już
miała jej serdecznie dość.
***
Tuż pod oknem od pokoju
dziewczynki siedział dziwny cień. Bez właściciela, bez kształtu. Gdy usłyszał
prośbę dziewczynki wypowiedzianą do pluszowej zabawki wyprostował się jak
struna i popędził dalej. Ukrywał się w innych cieniach. Stając, rozglądając się
czujnie. Chował się w cieniach zabawek pozostawionych na śniegu, bałwanów.
Przybierał różne kształty i rozmiary. W końcu znalazł cel swojej podróży, małą
studzienkę, do której się wślizgnął, i w której przepadł wśród ciemności.
***
Młoda dziewczyna zaciągnęła
mocniej na głowę kaptur czarnej bluzy, spod którego wystawały gęste, długie do
ramion czarne włosy z białymi końcówkami. Wdepnęła w kałużę, na jej blade obliczę
wypłynął grymas. Durna gołoledź, śnieg na poboczach ciapa na drogach, przez to
nogawki jej ciemnych jeansów zawsze pozostawały mokre, na szczęście jej
ulubione czarne glany nigdy nie przemakały. Wsadziła słuchawki w uszy i szła
dalej.
-Haely! Haely!!!- Słyszała cichy
lecz wściekły głos przez ostrą muzykę grającą w jej uszach. Zignorowała go jak
zawsze. Cień rzucany przez mijaną przez nią skrzynkę na listy przybrał kształt przestraszonego napuszonego kota, który na nią zasyczał i czmychnął w swoją stronę. Jego również zignorowała. Ale
cienistej dłoni zaciskającej się na jej gardle już nie mogła zignorować.
Zaczęła się dusić, a słuchawki wypadły z jej uszu i zwisały na kablu wystającym
z kieszeni jej bluzy. Patrzyła rozszerzonymi szarymi oczami na przewyższający
ją o półtorej głowy cień. Próbowała pozbyć się jego dłoni ze swojej szyi. Cień
rzucił nią o ulicę, a jadący właśnie w tym momencie samochód przeniknął przez
nią. Przeszył ją chłód, próbowała złapać oddech. Cień zmierzył ją wyzywającym
spojrzeniem po czym się rozpłynął. Ona podniosła się, westchnęła, spuściła
wzrok i również rozpłynęła się cieniach, które rozbiegły się w różne strony,
lecz zmierzały do tego samego celu.
***
Ciemność. Tylko to widział.
Ciemność. Zatracał się w niej, nie mógł się wydostać. Spojrzał w górę, na
przesączające się przez lód światło księżyca. Ale przez lodową skorupę, która
zamykała go w podwodnych odmętach zobaczył coś jeszcze. Wielkie, piękne
niebieskie oczy pełne łez. Oczy, które kochał, ale one nigdy nie kochały jego…
-Jack, NIE ŚPIJ!!!- chłopak
zerwał się jak rażony piorunem, przez to wszystko jego laska oparta o kant
stołu uderzyła go w głowę. Syknął. Nie ma to jak głośny krzyk Mikołaja o
poranku… Chyba poranku…
-Nie śpię- burknął pod nosem.
Stojący przed nim North tylko skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na niego
kpiącym wzrokiem.
-Właśnie widzę.- podszedł do
niego i rzucił na stolik kolejną grubą książkę. W powietrze wzbiły się tabuny
kurzu. Białowłosy chłopak kichnął.
-Uzupełnienie kodeksu, masz to
wykuć na blachę.- Chłopak westchnął głośno. Mogli go ostrzec, że jak już
zostanie Strażnikiem to czeka go przebrnięcie przez sześć tysięcy stron męki,
nie wspominając o tomach uzupełniających do Kodeksu Strażników. Na dodatek
ciągłe ględzenie Northa w kółko o tym samym robi się okropnie nudne, tak nudne,
że krótka drzemka jest jedyna deską ratunku, z której Jack już nie raz
korzystał. Co dziwne od dłuższego czasu śni mu się w kółko to samo. Te oczy…
nie pamiętał ich, ale wydawały mu się dziwnie znajome…
-Znów nie uważasz.- stwierdził Mikołaj. Jack otrzepał bluzę z kurzu, wstał i podniósł swoją laskę. Stwierdził, że koniec tej męki na dziś.
-Uważam. Mówiłeś, że Strażnik Marzeń musi być bla bla bla bla bla- nawet się za siebie nie odwrócił tylko ruszył w stronę wielkich drewnianych drzwi. Już miał zamiar je otworzyć i przestąpić próg biblioteki, gdy koło głowy przeleciała mu jedna ze szpad Northa i wbiła się w drewno. Jack przełknął gulę.
-Mówiłem, że musisz być uważny, rozważny, kierować się Kodeksem, a przede wszystkim dobrem tych, których za zadanie mamy chronić. Dzieci. Jeśli przerasta cię wkucie kilku prostych zasad i utrzymanie nerwów na wodzy, to chyba przerasta cię również bycie Strażnikiem.- w jego głosie było słychać nutę goryczy, ale także powagę. Nawet nie wiedział jak jego słowa ubodły chłopaka. Posłał Northowi ostatnie spojrzenie i wyszedł z biblioteki trzaskając za sobą ciężkimi drzwiami.
***
Po jeziorze przebiegł jakiś cień. Elsa poderwała głowę i przyjrzała się temu dziwnemu zjawisku. Cień zatrzymał się na środku jeziora i pomachał w jej kierunku cienistą ręką jakby ją zapraszał do wejścia na lód. Po plecach Elsy przebiegły dreszcze strachu, a wichura przybrała na sile, jakby miała zamiar zamienić wszystko w pył lub zasypać góry ogromną warstwą śniegu. Zza jej pleców zaczęły wyłaniać się inne cienie, nie wyglądające już tak przyjaźnie jak ten pierwszy. Przypominały okropne groteskowe istoty, przerażające kreatury, które sunęły po ziemi w kierunku dziewczyny zbliżając się do niej coraz bardziej. Przerażenie w niej rosło, w miejscach chwilowego pobytu cieni wyrastały olbrzymie ostre kolce, lecz nie były w stanie zranić wciąż sunącego do przodu przeciwnika. Niewiele myśląc wbiegła na lód, cienie się zbliżały, a to była jej jedyna deska ratunku. Czekający na nią na środku jeziora cień zafalował zniecierpliwiony. Pozostałe błyskawicznie znalazły się przy niej otaczając białowłosą ciasnym ciemnym falującym i zmieniającym kształt pierścieniem. Stworzyła wokół siebie burzę śnieżną by odciąć się od napastników. Lecz cienie zaczęły łączyć się ze śniegiem otaczając ją wirem, który ją pochłonął...
Suupeer rozdział!
OdpowiedzUsuń