Specjalnie na życzenie Layli, króciutkie streszczonko
W poprzednim rozdziale...
Strażnicy dyskutowali nad możliwością pochodzenia Elsy z Krain Pomiędzy i nad istnieniem takich istot jak cieniowładni. Na Biegun Północny dostają się Mrok i Haely (piekielnie wkurzona ), a Jack (idiota) nie ma przy sobie swojej laski.
Jack natychmiast zasłonił sobą Elsę, która nie była w stanie zobaczyć napastników.
-Powtarzam jeszcze raz, bo chyba mnie nie zrozumieliście. Oddajcie dziewczynę.-wysyczał Czarny Pan, pstryknął palcami, a przy jego boku pojawiły się dwa koszmary uderzając kopytami o ziemię, jakby szykowały się do natarcie i zaciekle parskając. Jeden odwrócił łeb w kierunku czarnowłosej i parsknął na nią siarczyście, Ta skrzywiła się, zatkała nos jedną ręką, a drugą zaczęła się wachlować nie mogąc znieść jego oddechu. Dziewczyna miała taki wzrok jakby ledwo się powstrzymywała od dania koszmarowi i Mrokowi po łbie. Jack pewnie zaśmiałby się z jej miny, gdyby nie powaga sytuacji.
-Po naszym trupie.-rzekł twardo North. Mrok uniósł jedną brew i uśmiechnął się szyderczo.
-Jak sobie życzysz.-pstryknął palcami jeszcze raz tym razem nie pojawił się żaden koszmar, a pozostałe nie zaatakowały.
-Ha!Coś ci nie wyszło Mrok!-wrzasnął Zając dobywając bumerangów. Mrok posłał mu rozbawione spojrzenie. Wzrok Jacka padł na chwilę na czarnowłosą dziewczynę. Pobladł. Czarnowłosa na chwile zamknęła powieki, gwałtownie je otworzyła i lekko tupnęła nogą. Nagle wokół niej jakby znikąd pojawiły się cienie. Dziesiątki, setki, Sunęły po korytarzach w kierunku dziewczyny i gromadziły się wokół niej falując i skręcając się. Cały dotychczas rozświetlony pokój prawie całkowicie zasłonił cień, a dokładniej kłębiąca się masa cieni. Ogień w kominku nagle zgasł, z rozbitych nagle lamp posypało się szkło. Cały pokój zdawał się wibrować od zgromadzonych w jednym miejscu tak dużej ilości cieni, wszytko promieniowało ich energią.
-Cienie... ona... jak?!- Wrzasnął Zając.
Elsa widziała tylko cienie, ani Mroka, ani czarnowłosej cieniowładnej. Skierowała wzrok w punkt, w który wpatrzeni byli pozostali. Wiedziała, że ktoś tam się znajduje, czuła obecność tego kogoś, strach, który nie wiadomo skąd nagle ją ogarnął. Skoncentrowała się.
Lodowe pociski jeden po drugim leciały w stronę, gdzie najprawdopodobniej znajdował się Czarny Pan. Mrok stworzył tarczę z czarnego piasku osłaniając się przed losowymi pociskami. Jeden odbił się od tarczy i o mało co nie trafił czarnowłosej dziewczyny, która w ostatnim momencie uchyliła się. Jej oczy ciskały błyskawice, a cienie zafalowały. Jack czuł drżenie rozchodzące się po pomieszczeniu, które lekko przypominało głuchy warkot, koszmary zaatakowały. Mikołaj dobył swoich szpad.
-Jack biegnij po laskę, zatrzymamy go!- Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Pociągnął Elsę za dłoń, nie wyobrażał sobie by zostawił ją na pastwę koszmarów, nawet jeśli w pobliżu są inni Strażnicy, po prostu nie mógł jej zostawić. Kilka koszmarów zastąpiło im drogę, ale Piasek zniszczył je za pomocą bicza z piasków snu. Elsa chciała biec za Jackiem, ale nagle stanęła jak wryta. Nie mogła się ruszyć, była jak sparaliżowana. Mogła tylko patrzeć i mrugać oczami. Nic więcej.
Jack próbował ją pociągnąć za ręce, ani drgnęła jakby przymurowano ją do podłogi.
-Nic nie zdziałasz, no chyba, że chcesz jej ręce urwać. W takim wypadku powodzenia życzę.
Usłyszał blisko lekko zgryźliwy ton czarnowłosej. Od razu domyślił się, że to jej sprawka i zamachnął się na nią, ale ta jakby zapadła się pod ziemię i pojawiła kilka kroków dalej z kpiącym uśmieszkiem i uniesioną brwią. Jack wiedział, że bez laski na niewiele się przyda, śnieżkami raczej nie pokona ani Mroka (którym nawiasem mówiąc już zajęli się Strażnicy, chociaż nie można na razie powiedzieć by wygrywali) ani tej dziwnej dziewczyny. Wybiegł czym prędzej przez drzwi i ruszył w kierunku swojego pokoju, w którym zostawił laskę. Gdy nie była potrzebna zawsze ją ze sobą nosił, raz jej nie wziął i bam! Mrok i cieniowładna postanowili sprawić wizytę Strażnikom.
Usłyszał za sobą cichy śmiech dziewczyny. Cienie biegły po ścianach dotrzymując mu kroku, zastanawiał się dlaczego nie zaatakują. Spojrzał za siebie i ujrzał podążającej za nim czarnowłosej, ale czuł jej obecność. Ciekawiło go dlaczego nie unieruchomi go tak jak Elsę, albo nie pojawi się przed nim i nie zaatakuje póki jest wobec niej bezbronny. Przyszło mu na myśl, że owa dziewczyna bawi się nim jak kot myszą i nie podobało mu się to.
Obejrzał się jeszcze raz, za nim nie podążały tylko cienie, ale i kilka koszmarów o pokaźnych rozmiarach. Stwory parskały i szczerzyły kły w nadziei na łatwy posiłek, jednak ku zdziwieniu Jacka zostawały nieco w tyle niczym piekielna eskorta.
Cienie go wyprzedziły, myślał, że zaraz się na niego rzucą, ale tak się nie stało. Za to drzwi od dużej sali ze sferą snów, w której laskę stanęły otworem, zupełnie jakby cieniowładna go tam zapraszała.
Jack nie miał wątpliwości, że to cienie otworzyły te drzwi, unieruchomiły Elsę, rzuciły Yetim o podłogę, zastanawiał się tylko dlaczego dziewczyna nie każe im go atakować skoro pewnie byłoby to dla niej jak rozgniecenie robaka czubkiem buta.
Wbiegł do pomieszczenia ze sferą snów i szybko chwycił w dłonie opartą o globus laskę. Na sekundę wychylił się przez barierkę i spojrzał w dół (jeśli dobrze pamiętam sfera snów inaczej globus ze światełkami znajdował się na czymś w rodzaju dużego balkonu, a pod nim znajdowała się duża sala dop. aut.). Yeti walczyły z koszmarami i cieniami. Z tymi pierwszymi dawały sobie radę, wokół wszędzie walał się czarny piach, ale z cieniami nie miały szans. Cień pozostanie cieniem z kuszy go nie zastrzelisz, włócznią nie przebijesz, ale one mogły atakować, wygrywały z Yetimi i niszczyły wszytko wokół. (Wolne cienie, czyli te, które nie są z niczym połączone mogą atakować inne cienie wpływając tym samym na osoby, zwierzęta lub przedmioty, z którymi zaatakowane cienie są połączone. Ataki wolnych cieni mogą spowodować drobne urazy, poważne rany, a nawet doprowadzić do śmierci dop.aut.) Nagle wszystkie cienie jak posłuszne ogary skierowały się w jedną stronę i zaczęły piąć się po kolumnach i pędzić w jedno miejsce. Jack myślał, że pędzą w jego kierunku, one jednak go minęły, a przed białowłosym pojawiła się czarnowłosa dziewczyna z szerokim uśmiechem, cienie otoczyły ją tworząc coś w rodzaju tarczy. Wyglądało to tak jakby to ona była centrum, a one rozchodziły się wokół niej promieniście, wspinały się po niej tworząc coś w rodzaju cienistej sukni. Włosy dziewczyny zaczęły lekko falować, a srebrne oczy błyszczały groźnie. Wyglądała przerażająco.
Jack niewiele myśląc zacisnął mocniej dłonie na lasce i skoncentrował się na swojej mocy. Z laski sypały się błękitne i białe lodowe iskry, które strzelając pędziły w stronę dziewczyny. Ta gdy iskry miały ją zamrozić, rozpłynęła się w cieniach, a jeden z koszmarów, które wchodziły do sali w ułamku sekundy stał się lodową rzeźbą z drobinkami czarnego piasku w środku.
-Pudło- usłyszał za sobą. Natychmiast się odwrócił i posłał kolejną falę swojej mocy, dziewczyna znowu zniknęła.
-I znowu pudło-zaśmiała się cicho, odwrócił się jeszcze raz, ta dziewczyna po prostu się z nim drażniła. Znów zniknęła.
-Jestem za tobą- spojrzał za siebie, cieniowładna posłała mu krzywy uśmiech rozpływając i tym samy unikając kolejnego lodowego zaklęcia.
-Nad tobą- spojrzał w górę, dziewczyna trzymana przez cienie stała na suficie i zwisała głową w dół, pomachała mu i znów zniknęła- Znów za tobą... po lewej.... po prawej... Jestem wszędzie i nigdzie- śmiała się. Nie mógł jej trafić, za to zamiast niej zamroził cztery z sześciu koszmarów, na które zupełnie nie zwracał uwagi pogrążony w ciągłym nietrafianiu w cieniowładną. Pojawiła się tuż przed nim z tym szerokim krzywym uśmiechem i skrzącymi się srebrnymi oczami. W chwili gdy miał wystrzelić z laski kolejne lodowe iskry, poczuł gwałtowne szarpnięcie w tył i poleciał jak długi upadając na plecy. Iskry wystrzeliły z laski w idealnej chwili i trafiły koszmar, który wcześniej skoczył, a jego szczęki znalazły się kilka centymetrów od szyi chłopaka i zamarzł w bezruchu trafiony odłamkami lodowych iskier, koszmar padł jako lodowy pomnik, rozpadł się na kawałki w chili gdy spadł na kamienną posadzkę. Jack gwałtownie złapał oddech, w ogóle go nie zauważył. To cienie pociągnęły go do tyłu, gdyby nie one...
-Nie ma za co- stwierdziła dziewczyna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona chciała by zdobył swoją laskę i pojawiała się tuż przed koszmarami gdy te miały zaatakować, zdradzała mu gdzie są. Brał ją za wroga i nie zwracał uwagi, na to, że nie byli sami. Pomagała mu tylko... dlaczego?
-Załatw tego i będziemy kwita- zniknęła ukazując ostatni zbaraniały koszmar, którego paszcza prawie, prawie zamykała się na jej szyi. Jack nie wahał się. Kolejny lodowy posąg z czarnym piaskiem, raz!
-Dlaczego mi pomagasz?!- wykrzyczał w przestrzeń. Dziewczyna ukazała się obok niego i kolejny raz się uśmiechnęła.
-Tak w zasadzie to ty pomagasz mnie.- zniknęła i pojawiła się jeszcze bliżej niego.- Bo widzisz, te koszmary nie były nasłane na ciebie, tylko na mnie. Gdybym cię nie zabiła rozszarpałyby mnie.- niemal wyszeptała mu do ucha, rozpłynęła się i zmaterializowała kilka metrów dalej.
-Uprzedzając kolejne pytanie. Nie zabiłam cię, bo jak głosi stare przysłowie: wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem. Nienawidzę Mroka tak samo jak ty, a teraz znikam, twoja przyjaciółeczka ma kłopoty.- mrugnęła do Jacka porozumiewawczo i rozpłynęła się w cieniach, zostawiając zaskoczonego i przerażonego białowłosego, który natychmiast ruszył biegiem by pomóc Elsie...
Wiem, rozdziału długo nie było, ale miałam egzaminy gimnazjalne i musiałam się do nich uczyć. Rozdział miał się pokazać od razu po nich, ale nie miałam czasu wybaczcie mi więc to dwudniowe spóźnienie.
elsa i jack
niedziela, 26 kwietnia 2015
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Rozdział 6 "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" część 1
Dzielę rozdział na pół, żeby pojawił się szybciej. Jakby ktoś czegoś nie mógł zrozumieć, niech napisze w komentarzach, a ja postaram się wyjaśnić niektóre rzeczy, bo trochę zawirowań i niedopowiedzeń zawsze musi się pojawić, a ona staną się jasne w późniejszych rozdziałach. A teraz was nie zanudzam i zapraszam do czytania.
Jack czuł się jak ostatni idiota, gdy pytał ją jak ma na imię. Wiedział, że ją zna, że była dla niego ważna, a nie znał jej imienia. Ona spojrzała na niego zszokowana, później wyglądała jakby dostała solidnego kopniaka w brzuch, przybrała kamienną maskę, spuściła wzrok i już na niego nie spojrzała.
W myślach wyzywał się od największych imbecyli, choć to nie jego wina, że nie pamięta zupełnie nic, no prawie nic. Oczywiście nie mógł poczekać, aż ktoś z pozostałych powie do niej po imieniu, albo ktoś inny jej się o to zapytać, no oczywiście, że nie, on musiał wyskoczyć z tym pytaniem.
-Elsa -powiedziała przez ściśnięte gardło. Jeszcze raz wyzwał się w myślach od idiotów, chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Elsa przybrała maskę spokoju i opanowania.
- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.- pozostali Strażnicy spojrzeli po sobie. Nigdy nie słyszeli o podobnym miejscu, Northowi chyba jednak coś świtało, bo drapał się po brodzie myśląc. Zając patrzył jednak na dziewczynę nieufnie i powątpiewał czy aby z jej głową jest wszystko w porządku.
-Jak się tutaj dostałaś, jeśli można wiedzieć, bo jak mówisz nie jesteś z tej rzeczywistości. Tylko z tak zwanych Krain Pomiędzy jak Wróżkoland, czy Nora Zająca- spytał North, Kangur już chciał z czymś wyskoczyć, ale North uciszył go machnięciem dłoni. Elsa patrzyła na niego nierozumiejącymi oczami, dla niej istniała tylko jedna rzeczywistość. Zaczęła mówić jak nagle otoczyły ją cienie, jak powstał dziwny nasycony energią wir, a potem znalazła się nie wiadomo gdzie w świecie, którego nie rozumiała. North z Piaskiem i Zębuszką wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jack nic z tego nie rozumiał dopóki nie wtrącił się Zając.
-No co wy?! Chyba nie uważacie, że jakiś z cieniowładnych posłużył się portalem!Ich już nie ma, jeśli kiedykolwiek istnieli, to tylko głupie zabobony wmawiane kiedyś dzieciakom, by nie błąkały się po zmroku.- North spojrzał na niego dając mu do zrozumienia, że to właśnie miał na myśli.
-Wiesz Kangurku, jakby tak na nas spojrzeć to, też jesteśmy tylko zabobonami wmawianymi dzieciom, na przykład po to by były grzeczne, bo inaczej nie dostaną prezentu na gwiazdkę.- wtrącił Jack chociaż sam zbytnio w to nie wierzył, ale chciał obronić historię białowłosej, skoro nawet North uważał, że istnieją takie istoty jak cieniowładni, to musi być w tym jakieś ziarnko prawdy. Elsa miała spuszczony wzrok i raz po raz szczypała się w rękę.
-Po co to robisz?-spytał szeptem, by inni nie zwrócili na to uwagi.
-Sprawdzam czy aby na pewno nie śnię- odpowiedziała cicho.
-A w co takiego tak trudno ci uwierzyć?- odwróciła się w jego stronę ze spojrzeniem typu "naprawdę się pytasz?", po czym natychmiast skierowała wzrok gdzie indziej upierając się by na niego nie patrzeć.
-A ja wam jeszcze raz powtarzam NIE ma i NIGDY NIE było czegoś takiego jak cieniowładni!- wydarł się Zając na całe gardło. Nagle potężne, drewniane, zdobione z drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wypadły z zawiasów i z głuchym łoskotem runęły na podłogę. Przez korytarz został rzucony jeden z Yettich, który wylądował prawie pod nogami przerażonej Elsy, podniósł się z grymasem bólu i gniewu. Mocniej chwycił swoją włócznię i skierował ją ku wyrwie po drzwiach. Pobiegły tam również zaskoczone spojrzenia pozostałych. Jack nagle odkrył, że nie ma przy sobie swojej laski, bo próżno sądził, że na Biegunie Północnym nic mu nie groził.
Przez wyrwę wolnym krokiem szły dwie postacie. Jedna dobrze, zbyt dobrze znajoma Strażnikom sylwetka szła przodem, za nią snuła się niższa, obca i drobniejsza postać, lecz nie można było jej lekceważyć.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Króliczku- szepnęła z sarkastycznym uśmiechem.
***
pół godziny wcześniej
-Puszczaj, cuchnie ci z paszczy- syknęła Haely próbując wyrwać się koszmarowi o długich końskich nogach, koszmar trzymał ją za kaptur jej ulubionej czarnej bluzy, a jedyne co dziewczyna mogła zrobić to wić się i kopać w powietrzu, bo nie dosięgała podłoża. Usłyszała niepokojące trzaski i jej życzenie, by znaleźć się z powrotem na ziemi natychmiast zostało spełnione. Upadła na kolana, niemal natychmiast się podniosła i stając na palcach wyszarpnęła pozostałości kaptura z paszczy koszmaru. Ten na nią zasyczał odsłaniając ostre kły i uwalniając siarczany oddech, ona nie była gorsza z oczami ciskającymi błyskawice wpatrywała się w żółte ślepia poczwary i warknęła. Wokół niej zgromadziły się cienie, które i tak nie miałyby szans z koszmarem. Przez jej głowę znowu przeszła jej myśl, jak bardzo absurdalna jest jem moc. Bycie cieniowładną, to ciągłe kruczki i haczyki, znajdowanie ukrytych bramek w ograniczeniach związanych z prawami Istoty Rzeczy. Ta absurdalność, nie raz w nią uderzała, w ogóle cała jej moc była jednym wielkim haczykiem. Mogła pokonać każdego, ale nie mogła obronić się przed swoim prawdziwym wrogiem. Trudno było ją zabić, ale dla Mroka i jego koszmarów, było to jak skinięcie paluszka, zabiłby ją bez wahania, gdyby nie była mu potrzebna do zemsty. Za pomocą cieni mogła niszczyć i przestawiać przedmioty, ale nie mogła już ich przywrócić do stanu wcześniejszego (no mogłaby to zrobić dzięki cieniom, ale to byłoby łamanie praw Istoty Rzeczy). Tak więc kaptur jej ulubionej bluzy skończył jako posiłek dla koszmaru.
-Czy ja z tobą zawsze muszę się użerać, więcej z ciebie kłopotów niż pożytku- syknął na nią Mrok. Obdarzyła go wściekłym i nienawistnym spojrzeniem. Wsadziła do uszu słuchawki, nie zwracała zbytniej uwagi na muzykę, ale bez niej nerwy by jej chyba puściły.
-... Jak już wedrzemy się na biegun to... Czy ty mnie w ogóle słuchasz!- Haely zamrugała, wyłączyła się na chwilę, nie ukrywała, że ma w głębokim poważaniu to co Mrok tam ględzi. Słyszała tylko bla, bla bla, i miała to gdzieś. Miała ważniejsze sprawy na głowie, między innymi jak wyeliminować durnia, niż słuchanie go i realizowanie planu jego zemsty na Strażnikach. Nie obchodziły jej jego konflikty, nie chciała się w to mieszać. Według niej najlepiej by było gdyby Strażnicy nareszcie się o pozbyli raz, a dobrze. Miałaby wtedy wreszcie spokój. Nagle Mrok wyrwał jej słuchawki z uszu, razem z odtwarzaczem, cisnął o ziemię i rozgniótł butem. Wściekłość w niej kipiała, prawie sięgnęła zenitu.
-To była limitowana edycja! Najnowsza technologia z samoodtwarzaniem utworów, a kolejność na playliście dostosowuje do nastrojów. Wiesz ile wydałam!- wydarła się. Koszmary spodziewając się ataku cieniowładnej otoczyły swojego pana i jego cień, powarkując w stronę aż poczerwieniałej z gniewu dziewczyny.
Dwa miesiące, nie miała tego odtwarzacza nawet dwa pieprzone miesiące! Zanim Mrok ją znalazł sporo podróżowała, mogła stać się cieniem, albo ukrywać się w innych cieniach, więc o zostanie pasażerem na gapę nie było trudno. Poleciała samolotem na daleki wschód, zobaczyła popularne tam teatry cieni. Przypatrywała się temu jakiś czas i doszła do wniosku, że można się na tym całkiem nieźle dorobić, znalazła kilka osób obdarzonych darem Widzenia i za odpowiednią "zachętą" stworzyli własny mały teatrzyk, który stopniowo się rozrastał w miarę upływu lat, sama nawet stała się w nim cienistą aktorką, dopóki jej się to nie znudziło. Większość ról grały cienie, które kontrolowała. Oczywiście niestety musiała dzielić się zyskami z Widzącymi, którzy z tego teatrzyku uczynili rodzinny interes. Od założenia teatru minęło jakieś może osiemdziesiąt lat, pojechała na wycieczkę do Tokio i tam zobaczyła to cudeńko techniki. (Dla tych, który mogą nie zrozumieć, teatr cieni powstał około 80 lat przed wydarzeniami opisanymi na blogu, a po tych 80 latach, czyli ok 2 miesiące przed wydarzeniami opisanymi na blogu kupiła odtwarzacz, a jak było wspomniane w rozdziale 2 i 1 po otrzymaniu drugiego "życia" Haely nie starzała się i dopóki nikt w nią nie wierzył, to nie mógł jej zobaczyć, mógł przez nią przeniknąć. dop.autorki) Bez wahania zapłaciła tą kosmiczną sumę, ale było warto. A teraz całą kasę jaką przeznaczyła szlag trafił, a ona nawet nie może nazbierać i kupić drugiego takiego cudeńka, bo to limitowana edycja, a ona kupiła ostatnie!
Wściekłość, w niej aż buchała. Nie zauważyła, że cienie dzięki jej silnym emocjom zaczęły się formować, nie były już zwykłymi cieniami na ścianach, czy posadce, ale stawały się pełnowymiarowymi istotami stworzonymi z cieni i ciemności. Koszmary Mroka najeżyły się na widok nowych przeciwników, a sam Czarny Pan musiał ukryć delikatny przestrach i podziw. Ta dziewczyna miała potencjał, większy niż wszyscy pozostali cieniowładni jakich na oczy widział. Haely jednak szybko siły zaczęły opuszczać (wbrew pozorom panowanie nad cieniami to ciężkie zajęcie, a teraz Haely użuła o wiele więcej mocy niż zazwyczaj), dyszała ciężko, a cienie znów stały się zwykłymi cieniami.
-Oszczędzaj tą wściekłość na wrogów- stwierdził Czarny Pan sucho i odwrócił się. Haely odrobinę się zachwiała. To on jest jej prawdziwym wrogiem i właśnie wypowiedział jej wojnę. Jeszcze się zdziwisz Mrok, oj zdziwisz, szeptała w myślach.
***
po wydarzeniach z pierwszego akapitu (po tym jak drzwi zostały wyważone)
Tuż za Mrokiem, lekko w cieniu stała dziewczyna w zbliżonym do Jacka wieku. Była średniego wzrostu, miała smukłą twarz z ostrym lekko spiczastym podbródkiem. W jej bladej twarzy lśniły podkreślone eyelinerem srebrne oczy, o czarnych rzęsach. Brwi dziewczyny były gęste i czarne jak skrzydło kruka. A jej długie do ramion włosy były czarne niczym noc, oprócz końcówek, które były prawie tak białe jak śnieg. Długa mniej więcej do podbródka grzywka lekko opadała jej na lewe oko. Miała na sobie czarną rozpiętą bluzę, widać było biały T-shitr. Bluza wyglądała jakby coś zeżarło kaptur. Dziewczyna miała na sobie ciemne jeansy z łańcuchami przy kieszeniach, jej stopy chroniły wysokie, ciężkie, czarne glany.
Elsa wodziła wzrokiem po sali, ale nie mogła dostrzec przybyszów.
-Witajcie Strażnicy- zaczął Mrok z uśmiechem rozkładając ramiona w powitańczym geście jakby był gospodarzem i zapraszał ich na jakąś ważną uroczystość. Był to teatralny gest, a stojąca za nim dziewczyna była wyraźnie znudzona i zażenowana, ale jej oczy błyszczały niebezpiecznie.-Macie tutaj pewną interesującą osóbkę. Oddajcie nam dziewczynę, to oszczędzimy wam cierpień i załatwimy to szybko- uśmiech Czarnego Pana stał się drapieżny, a jego głos ociekał groźbą. Jack w tym czasie wyzywał się od skończonych idiotów i imbecyli, bo nie mógł znaleźć leszej chwili by zapomnieć swojej laski.
Jack czuł się jak ostatni idiota, gdy pytał ją jak ma na imię. Wiedział, że ją zna, że była dla niego ważna, a nie znał jej imienia. Ona spojrzała na niego zszokowana, później wyglądała jakby dostała solidnego kopniaka w brzuch, przybrała kamienną maskę, spuściła wzrok i już na niego nie spojrzała.
W myślach wyzywał się od największych imbecyli, choć to nie jego wina, że nie pamięta zupełnie nic, no prawie nic. Oczywiście nie mógł poczekać, aż ktoś z pozostałych powie do niej po imieniu, albo ktoś inny jej się o to zapytać, no oczywiście, że nie, on musiał wyskoczyć z tym pytaniem.
-Elsa -powiedziała przez ściśnięte gardło. Jeszcze raz wyzwał się w myślach od idiotów, chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Elsa przybrała maskę spokoju i opanowania.
- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.- pozostali Strażnicy spojrzeli po sobie. Nigdy nie słyszeli o podobnym miejscu, Northowi chyba jednak coś świtało, bo drapał się po brodzie myśląc. Zając patrzył jednak na dziewczynę nieufnie i powątpiewał czy aby z jej głową jest wszystko w porządku.
-Jak się tutaj dostałaś, jeśli można wiedzieć, bo jak mówisz nie jesteś z tej rzeczywistości. Tylko z tak zwanych Krain Pomiędzy jak Wróżkoland, czy Nora Zająca- spytał North, Kangur już chciał z czymś wyskoczyć, ale North uciszył go machnięciem dłoni. Elsa patrzyła na niego nierozumiejącymi oczami, dla niej istniała tylko jedna rzeczywistość. Zaczęła mówić jak nagle otoczyły ją cienie, jak powstał dziwny nasycony energią wir, a potem znalazła się nie wiadomo gdzie w świecie, którego nie rozumiała. North z Piaskiem i Zębuszką wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jack nic z tego nie rozumiał dopóki nie wtrącił się Zając.
-No co wy?! Chyba nie uważacie, że jakiś z cieniowładnych posłużył się portalem!Ich już nie ma, jeśli kiedykolwiek istnieli, to tylko głupie zabobony wmawiane kiedyś dzieciakom, by nie błąkały się po zmroku.- North spojrzał na niego dając mu do zrozumienia, że to właśnie miał na myśli.
-Wiesz Kangurku, jakby tak na nas spojrzeć to, też jesteśmy tylko zabobonami wmawianymi dzieciom, na przykład po to by były grzeczne, bo inaczej nie dostaną prezentu na gwiazdkę.- wtrącił Jack chociaż sam zbytnio w to nie wierzył, ale chciał obronić historię białowłosej, skoro nawet North uważał, że istnieją takie istoty jak cieniowładni, to musi być w tym jakieś ziarnko prawdy. Elsa miała spuszczony wzrok i raz po raz szczypała się w rękę.
-Po co to robisz?-spytał szeptem, by inni nie zwrócili na to uwagi.
-Sprawdzam czy aby na pewno nie śnię- odpowiedziała cicho.
-A w co takiego tak trudno ci uwierzyć?- odwróciła się w jego stronę ze spojrzeniem typu "naprawdę się pytasz?", po czym natychmiast skierowała wzrok gdzie indziej upierając się by na niego nie patrzeć.
-A ja wam jeszcze raz powtarzam NIE ma i NIGDY NIE było czegoś takiego jak cieniowładni!- wydarł się Zając na całe gardło. Nagle potężne, drewniane, zdobione z drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wypadły z zawiasów i z głuchym łoskotem runęły na podłogę. Przez korytarz został rzucony jeden z Yettich, który wylądował prawie pod nogami przerażonej Elsy, podniósł się z grymasem bólu i gniewu. Mocniej chwycił swoją włócznię i skierował ją ku wyrwie po drzwiach. Pobiegły tam również zaskoczone spojrzenia pozostałych. Jack nagle odkrył, że nie ma przy sobie swojej laski, bo próżno sądził, że na Biegunie Północnym nic mu nie groził.
Przez wyrwę wolnym krokiem szły dwie postacie. Jedna dobrze, zbyt dobrze znajoma Strażnikom sylwetka szła przodem, za nią snuła się niższa, obca i drobniejsza postać, lecz nie można było jej lekceważyć.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Króliczku- szepnęła z sarkastycznym uśmiechem.
***
pół godziny wcześniej
-Puszczaj, cuchnie ci z paszczy- syknęła Haely próbując wyrwać się koszmarowi o długich końskich nogach, koszmar trzymał ją za kaptur jej ulubionej czarnej bluzy, a jedyne co dziewczyna mogła zrobić to wić się i kopać w powietrzu, bo nie dosięgała podłoża. Usłyszała niepokojące trzaski i jej życzenie, by znaleźć się z powrotem na ziemi natychmiast zostało spełnione. Upadła na kolana, niemal natychmiast się podniosła i stając na palcach wyszarpnęła pozostałości kaptura z paszczy koszmaru. Ten na nią zasyczał odsłaniając ostre kły i uwalniając siarczany oddech, ona nie była gorsza z oczami ciskającymi błyskawice wpatrywała się w żółte ślepia poczwary i warknęła. Wokół niej zgromadziły się cienie, które i tak nie miałyby szans z koszmarem. Przez jej głowę znowu przeszła jej myśl, jak bardzo absurdalna jest jem moc. Bycie cieniowładną, to ciągłe kruczki i haczyki, znajdowanie ukrytych bramek w ograniczeniach związanych z prawami Istoty Rzeczy. Ta absurdalność, nie raz w nią uderzała, w ogóle cała jej moc była jednym wielkim haczykiem. Mogła pokonać każdego, ale nie mogła obronić się przed swoim prawdziwym wrogiem. Trudno było ją zabić, ale dla Mroka i jego koszmarów, było to jak skinięcie paluszka, zabiłby ją bez wahania, gdyby nie była mu potrzebna do zemsty. Za pomocą cieni mogła niszczyć i przestawiać przedmioty, ale nie mogła już ich przywrócić do stanu wcześniejszego (no mogłaby to zrobić dzięki cieniom, ale to byłoby łamanie praw Istoty Rzeczy). Tak więc kaptur jej ulubionej bluzy skończył jako posiłek dla koszmaru.
-Czy ja z tobą zawsze muszę się użerać, więcej z ciebie kłopotów niż pożytku- syknął na nią Mrok. Obdarzyła go wściekłym i nienawistnym spojrzeniem. Wsadziła do uszu słuchawki, nie zwracała zbytniej uwagi na muzykę, ale bez niej nerwy by jej chyba puściły.
-... Jak już wedrzemy się na biegun to... Czy ty mnie w ogóle słuchasz!- Haely zamrugała, wyłączyła się na chwilę, nie ukrywała, że ma w głębokim poważaniu to co Mrok tam ględzi. Słyszała tylko bla, bla bla, i miała to gdzieś. Miała ważniejsze sprawy na głowie, między innymi jak wyeliminować durnia, niż słuchanie go i realizowanie planu jego zemsty na Strażnikach. Nie obchodziły jej jego konflikty, nie chciała się w to mieszać. Według niej najlepiej by było gdyby Strażnicy nareszcie się o pozbyli raz, a dobrze. Miałaby wtedy wreszcie spokój. Nagle Mrok wyrwał jej słuchawki z uszu, razem z odtwarzaczem, cisnął o ziemię i rozgniótł butem. Wściekłość w niej kipiała, prawie sięgnęła zenitu.
-To była limitowana edycja! Najnowsza technologia z samoodtwarzaniem utworów, a kolejność na playliście dostosowuje do nastrojów. Wiesz ile wydałam!- wydarła się. Koszmary spodziewając się ataku cieniowładnej otoczyły swojego pana i jego cień, powarkując w stronę aż poczerwieniałej z gniewu dziewczyny.
Dwa miesiące, nie miała tego odtwarzacza nawet dwa pieprzone miesiące! Zanim Mrok ją znalazł sporo podróżowała, mogła stać się cieniem, albo ukrywać się w innych cieniach, więc o zostanie pasażerem na gapę nie było trudno. Poleciała samolotem na daleki wschód, zobaczyła popularne tam teatry cieni. Przypatrywała się temu jakiś czas i doszła do wniosku, że można się na tym całkiem nieźle dorobić, znalazła kilka osób obdarzonych darem Widzenia i za odpowiednią "zachętą" stworzyli własny mały teatrzyk, który stopniowo się rozrastał w miarę upływu lat, sama nawet stała się w nim cienistą aktorką, dopóki jej się to nie znudziło. Większość ról grały cienie, które kontrolowała. Oczywiście niestety musiała dzielić się zyskami z Widzącymi, którzy z tego teatrzyku uczynili rodzinny interes. Od założenia teatru minęło jakieś może osiemdziesiąt lat, pojechała na wycieczkę do Tokio i tam zobaczyła to cudeńko techniki. (Dla tych, który mogą nie zrozumieć, teatr cieni powstał około 80 lat przed wydarzeniami opisanymi na blogu, a po tych 80 latach, czyli ok 2 miesiące przed wydarzeniami opisanymi na blogu kupiła odtwarzacz, a jak było wspomniane w rozdziale 2 i 1 po otrzymaniu drugiego "życia" Haely nie starzała się i dopóki nikt w nią nie wierzył, to nie mógł jej zobaczyć, mógł przez nią przeniknąć. dop.autorki) Bez wahania zapłaciła tą kosmiczną sumę, ale było warto. A teraz całą kasę jaką przeznaczyła szlag trafił, a ona nawet nie może nazbierać i kupić drugiego takiego cudeńka, bo to limitowana edycja, a ona kupiła ostatnie!
Wściekłość, w niej aż buchała. Nie zauważyła, że cienie dzięki jej silnym emocjom zaczęły się formować, nie były już zwykłymi cieniami na ścianach, czy posadce, ale stawały się pełnowymiarowymi istotami stworzonymi z cieni i ciemności. Koszmary Mroka najeżyły się na widok nowych przeciwników, a sam Czarny Pan musiał ukryć delikatny przestrach i podziw. Ta dziewczyna miała potencjał, większy niż wszyscy pozostali cieniowładni jakich na oczy widział. Haely jednak szybko siły zaczęły opuszczać (wbrew pozorom panowanie nad cieniami to ciężkie zajęcie, a teraz Haely użuła o wiele więcej mocy niż zazwyczaj), dyszała ciężko, a cienie znów stały się zwykłymi cieniami.
-Oszczędzaj tą wściekłość na wrogów- stwierdził Czarny Pan sucho i odwrócił się. Haely odrobinę się zachwiała. To on jest jej prawdziwym wrogiem i właśnie wypowiedział jej wojnę. Jeszcze się zdziwisz Mrok, oj zdziwisz, szeptała w myślach.
***
po wydarzeniach z pierwszego akapitu (po tym jak drzwi zostały wyważone)
Tuż za Mrokiem, lekko w cieniu stała dziewczyna w zbliżonym do Jacka wieku. Była średniego wzrostu, miała smukłą twarz z ostrym lekko spiczastym podbródkiem. W jej bladej twarzy lśniły podkreślone eyelinerem srebrne oczy, o czarnych rzęsach. Brwi dziewczyny były gęste i czarne jak skrzydło kruka. A jej długie do ramion włosy były czarne niczym noc, oprócz końcówek, które były prawie tak białe jak śnieg. Długa mniej więcej do podbródka grzywka lekko opadała jej na lewe oko. Miała na sobie czarną rozpiętą bluzę, widać było biały T-shitr. Bluza wyglądała jakby coś zeżarło kaptur. Dziewczyna miała na sobie ciemne jeansy z łańcuchami przy kieszeniach, jej stopy chroniły wysokie, ciężkie, czarne glany.
Elsa wodziła wzrokiem po sali, ale nie mogła dostrzec przybyszów.
-Witajcie Strażnicy- zaczął Mrok z uśmiechem rozkładając ramiona w powitańczym geście jakby był gospodarzem i zapraszał ich na jakąś ważną uroczystość. Był to teatralny gest, a stojąca za nim dziewczyna była wyraźnie znudzona i zażenowana, ale jej oczy błyszczały niebezpiecznie.-Macie tutaj pewną interesującą osóbkę. Oddajcie nam dziewczynę, to oszczędzimy wam cierpień i załatwimy to szybko- uśmiech Czarnego Pana stał się drapieżny, a jego głos ociekał groźbą. Jack w tym czasie wyzywał się od skończonych idiotów i imbecyli, bo nie mógł znaleźć leszej chwili by zapomnieć swojej laski.
sobota, 4 kwietnia 2015
Wesołych Świąt!!!
Życzę wesołych Świąt Wielkanocnych, dużo uśmiechu i mokrego, CIEPŁEGO dyngusa, bo jak wiemy Jack znowu dokucza Zającowi , a przynajmniej w mojej okolicy. Jeszcze raz życzę wesołych Świąt i smacznego jajka!
piątek, 3 kwietnia 2015
Rozdział 5 "To tylko sen, prawda?"
Postanowiłam nazywać rozdziały, chociaż nie jestem w tym zbyt dobra :) jakoś tak mnie wena wzięła i pomyślałam a co mi tam.
-Rozumiem... to znaczy nie rozumiem... ale staram się zrozumieć.- mówiła gestykulując dziewczyna w białej pelerynie. Kaptur opadał jej lekko na szmaragdowe oczy, a jej twarz była zwrócona w jasne oblicze Księżyca. Chodziła po dachu jednego z domów w tę i z powrotem, nie spuszczając wzroku ze swojego nietypowego rozmówcy. Dziewczyna czasem się chwiała, przystawała wtedy, brała oddech i znowu zaczynała krążyć, zawsze tak lepiej jej się myślało. Wsłuchiwała się w cichą odpowiedź niesioną przez wiatr.
-Tak wiem, że ścieżki losu zostały poplątane, doskonale zdaję sobie z tego sprawę i właśnie dlatego...
-Nie rozumiem, jak rozdzielenie ich i odebranie wspomnień może wszystko naprostować, przeznaczenie...
-Doskonale wiem, że można je zmienić, wszystko można zmienić, nic nie jest stałe. W dodatku gdyby nie zostało zmienione nie mielibyśmy teraz tego problemu. Zmiana może być na gorsze, albo na lepsze, najlepszym przykładem zmiany na gorsze jest Pitch Black...- niesiona wiatrem odpowiedź Księżyca znów jej przerwała. Westchnęła.
-Ścieżki losu są kręte z natury i jest ich mnóstwo, aby każdy mógł zdecydować, którą podąży, jednak wszystkie prowadzą może nie do tego samego, ale zbliżonego celu. To tak jak dopływy łączą się z szeroką rzeką. Odbieranie wyboru, albo zmienianie nurtu tej rzeki jest...
-Mówiłam, że nie rozumiem! I nie przestanę próbować odkręcić tego całego zamieszania tak by wszystko potoczyło się mniej więcej tak jak miało się potoczyć. Oni mają być blisko siebie, nic nie może temu przeszkodzić. Może nie widzisz innej możliwości, oprócz tej obranej przez siebie, ale ja tak... Wszystko można naprawić, nawrócić na właściwe tory, może to nie będzie tak jak miało być na początku, ale sam mówiłeś, że przeznaczenie można zmienić...-przerwał jej gwałtowny wiatr, a tarcza Księżyca schowała się za chmurami dając jej jasny znak, że uznał "rozmowę" za skończoną. Moira westchnęła i przystanęła by złapać oddech. Wariacje z czasem, są ponad jej siły, miała szczęście, że jej to nie zabiło. Usiadła na skraju dachu i ściągnęła kaptur, zapatrzyła się w chłodną, spokojną, europejską noc. Odetchnęła głęboko świeżym nocnym powietrzem. Widziała jak mogły potoczyć się losy, czemu Księżyc nie mógł zaakceptować jej wizji? Nie wiedziała. Na pewno nie jest to spowodowane brakiem doświadczenia, bo przez mijające wieki zdobyła ogrom doświadczenia.
Odkryła swój dar jako dziecko. Gdy pierwszy raz nawiedziła ją wizja miała pięć lat. Urodziła się w Atenach w Helladzie (późniejszej Grecji). Niedługo po ujawnieniu się jej daru, jej rodzina wraz z nią przeniosła się do Delf, gdzie spędziła większość swojego krótkiego życia. Stała się wyrocznią, była pierwszą wyrocznią delficką, dzięki niej Delfy się rozrosły. Zawsze mówiła to co widziała w wizjach, nigdy nie kłamała, nie używała metafor. Gdy miała dziewiętnaście lat powiedziała to czego jakiś żołnierz, potężny i groźny człowiek nie chciał usłyszeć. Nawet nie spostrzegła się kiedy ostra klinga zatopiła się w jej ciele. Gdy się obudziła miała srebrzyste włosy, szmaragdowe oczy, a jej moc wzrosła. Już nie widziała drobnych fragmentów przyszłości. Widziała wszystko: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, i wszystkie krzyżujące się ścieżki prowadzące do przeznaczenia. Szukała swojego miejsca, zaczęła sprowadzać prorocze wizje i sny dla takich dziewcząt jak ona by przekazywały te wizje innym ludziom. Nikogo nie zmuszała do podjęcia jakiegoś wyboru, mogła tylko nakłaniać do podążania jaką ścieżką, pokazywała różne opcje przyszłości i to od człowieka zależało, którą nich wybierze. Z czasem, gdy coraz więcej osób w nią wierzyła jej moc rosła. Wierzyły w nią nie tylko dzieci, ale i dorośli. Wkrótce powstały o niej mity, a ona została uznana za jedną z greckich bogów, no może nie koniecznie za jedną... Grecy, jak to Grecy mieli skłonność do podkoloryzowania niektórych historii i dodawania odrobiny grozy by według nich były ciekawsze, więc zamiast jednej młodej dziewczyny o imieniu Moira, w mitologi powstały trzy upiorne staruchy Mojry z jednym wspólnym okiem. Dziewczyna przewróciła oczami na to wspomnienie. Później mówiono na nią Pytia. To ona natchnęła Homera do napisania Iliady i Odysei, to ona otaczała opieką wyrocznie, pomagała ludziom w wyborach ścieżek losu. A jej siedziba była większa i wspanialsza niż kilka Biegów Południowych razem wziętych. W czasach antyku była wielka, w zalążku krzyżowała plany Mroka, bo gdy on tylko zdołał coś o tym pomyśleć, ona wiedziała co nastąpi, wiedziała też jak temu zaradzić, czym strasznie irytowała Czarnego Pana; nauczyła się również władać czasem: cofać, przyśpieszać, zatrzymywać. Jednak fortuna się od niej odwróciła w średniowieczu. Zmiana wiary na chrześcijańską zamazała ślady po starej, a do panowania zasiadł Mrok. Były to okrutne czasy. Czarny Pan razem z armią cieniowładnych polowali na nią, a ona ciągle spełniała swoją rolę jako Strażniczka Przeznaczenia i krzyżowała Mrokowi plany. Jednak ona słabła, a osoby, którym pokazywała urywki przyszłości zostawały uznawane za czarownice i zabijane, więc z obawy, że jej "pomoc" sprowadzi na kogoś nieszczęście przestała ukazywać przyszłość. Nie chciały by ktoś został skrzywdzony ze względu na nią. Moira słabła coraz bardziej, nie mogła walczyć, nie mogła nic zrobić, prawie umarła, ale przetrwała te czasy. Teraz nikt o niej nie pamięta, ludzie kojarzą ją tylko z mitologii a coraz mniej osób wierzy w samo przeznaczenie. Jednak dopóki wierzą, dopóki chociaż ją kojarzą, ona nie przestanie istnieć. A dopóki nie przestanie istnieć nie przestanie walczyć z Mrokiem i chronić to co ma chronić: Przeznaczenie. Czy to się wszystkim podoba czy nie.
***
Elsa czuła się dziwnie. Wiedziała, że pora wstawać, ale chciała jeszcze pospać. Miała taki dziwny sen... przewróciła się na drugi bok i ... bam! Spadła na podłogę. Gwałtownie otworzyła oczy. Przecierała jej raz po raz nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nie była w swojej komnacie. Potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu. Było naprawdę duże, w rogu stał inkrustowany kominek, a którym wesoło palił się ogień. Na podłodze leżały miękkie dywany, ściany miały różne odcienie czerwieni, a drewniane meble były pokryte różnego typu płaskorzeźbami, nawet sufit o okrągłym sklepieniu był zdobiony. Koło kominka stała czerwona kanapa, z której- jak to sobie Elsa właśnie uświadomiła- spadła. Na początku myślała, że pomieszczenie jest puste, ale dopiero po chwili zaczynała dostrzegać postacie. To były najdziwniejsze stworzenia jakie w życiu widziała! Tylko wysoki mężczyzna z szerokim pasem na pokaźnym brzuchu, w grubym czerwonym kaftanie, czarnym spodniach i o długiej białej brodzie wyglądał normalnie. No w miarę normalnie... Jej oczy rozszerzyły się gdy patrzyła na pozostałych. Widziała dziewczynę-kolibra z nastroszonymi piórami i szybko poruszającymi się lśniącymi skrzydłami jak u ważki, wokół niej latały jej mniejsze kopie. Dziewczyna-koliber uśmiechała się i przypatrywała Elsie z nieskrywanym zainteresowaniem. Obok niej stał ogromny stojący na dwóch łapach zając z bumerangami. Tak, zając z bumerangami! Po jego szarym futrze biegły jakby tatuaże. Wzrok Elsy padł jeszcze na niskiego człowieczka, z fryzurą przypominającą malowane przez dzieci promienie słońca, był on jakby stworzony z piasku! Nie, tego było dla niej o wiele, o wiele za dużo. Wystraszona osłoniła się dłońmi, z których popłynęła moc. Dziwne postacie uskoczyły przed lodowym zaklęciem, a ściana za nimi zamarzła. Zając podniósł się z podłogi i wymierzył w nią jednym ze swoich bumerangów. To sen, to tylko sen, to musi być sen wmawiała sobie. To by wyjaśniło wszystko, te dziwne cienie, które ja otoczyły, zupełnie nową, obcą nieznaną jej rzeczywistość, to, że widziała Jacka i te dziwne postacie. Pewnie usnęła podczas przeglądania dokumentów.
-Mówiłem, żeby ją w lochu zamknąć, ale nie! Mnie jak zawsze nikt się nie słucha, a w dodatku ten zamrożony debil się upierał...-wrzeszczał zając. Elsa patrzyła na niego rozszerzonymi ze strachu i zdziwienia oczami, był gotowy ją zaatakować i nie zawahałby się przed tym. To tylko sen, Elsa, nic ci nie grozi, zaraz się obudzisz. To tylko sen.
-Spokój nie widzisz, że się boi!-krzyknęła dziewczyna-koliber. Zając spojrzał na nią jakby postradała rozum.
-Ona się boi? Widziałaś co z tamtym miastem zrobiła! To przecież sługus Mroka!- wydarł się. Człowieczek z piasku kręcił głową, a nad jego głową pojawiały się jakieś dziwne znaki z piasku. To pewnie ze zmęczenia, ma takie dziwne sny, tak to wszystko z przepracowania.
-Spokój wszyscy- rzekł twardo mężczyzna z siwą brodą.- Wszystko w porządku nie masz się czego bać, a wy przestańcie ją straszyć, patrze jest taka blada, że chyba zaraz zemdleje. Jestem North, ten futrzasty gbur to Zając, wróżka to Ząbek, a ten mniejszy to Piasek.- Elsie ostatnim co by przyszło namyśl byłoby nazwanie dziewczyny-koliber wróżką, ale nie spierała się.
-Jestem Elsa Solberg z Arendell.
-Powiedz mi proszę, dlaczego wywołałaś tamtą burzę śnieżną.
-Bo to sługus Mroka!- wrzasnął Zając. Elsa dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kuli się za kanapą, a to niezbyt przystoi królowej. Wstała więc, spróbowała przybrać obojętną maskę i powiedziała grzecznym, dystyngowanym godnym królowej tonem.
-Przepraszam szanownych panów i ciebie pani, ale niestety nie doszły mnie słuchy o nikim zwanym Mrokiem, a więc proszę mi wybaczyć, że niepokoję to królestwo, ale zjawiłam się tu całkowitym przypadkiem i w sposób niezwykły, a wręcz niewyjaśniony. Gdybyście państwo zaoferowali mi pomoc z dostaniem się z powrotem do mojego królestwa Arendell wyraziłabym ogromną wdzięczność, sowicie wynagrodziła cały spowodowany mą osobą trud i wszystkie szkody, jakie nieroztropnie uczyniłam.-Wszyscy patrzyli na nią jak na jakieś dziwadło, a kogo jak kogo ale w tym pokoju Elsę można było posądzić o bycie dziwadłem w ostatniej kolejności.
-A ta co, z choinki się urwała?- szepnął North do wróżki. Ta tylko szybko pokręciła głową, na znak, że nie wie, a jej mniejsze kopie uczyniły to samo. Wielkie dębowe drzwi otworzyły się.
-Obudziła się już?- znała ten głos. Wiedziała doskonale kto to, zanim chłopak w granatowej bluzie ze wzorami ze szronu i dopasowanych spodniach koloru khaki przekroczył próg. Jack widząc, że Elsa już nie śpi uśmiechnął się. Elsie w oczach stanęły łzy, bo Jack w tym dziwnym śnie uśmiechał się tak samo jak robił to w rzeczywistości. Poczuła delikatny ucisk w sercu, bo wiedziała, że to tylko sen, a jak się obudzi to wszystko będzie takie jak dawniej. Bo to tylko sen, prawda?
-Miałaś mocny sen, Zając obudził się już jak lecieliśmy saniami i zaczął wrzeszczeć jak panienka gdy spojrzał w dół.- zaśmiał się chcąc ją odrobinę rozweselić, ale jej serce znowu boleśnie się ścisnęło. Pomimo innego koloru oczu i włosów ten chłopak nie różnił się niczym od tego Jacka, którego znała.
-Wcale nie wrzeszczałem, Frost, to wiatr musiał ci szumieć w uszach- burknął Zając. Frost? Zdziwiła się Elsa, przecież Jack miał na nazwisko Overland, ten sen z sekundy na sekundę staje się coraz dziwniejszy.
-Krzyczałeś, Kangurku. Mnie nie okłamiesz.- rzucił od niechcenia Jack i podszedł do niej.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś lada moment miała zemdleć.- spojrzała w jego niebieskie pełne troski oczy. Rzeczywiście czuła się dość słabo, ale tylko pokręciła przecząco głową. Nawet jeśli to tylko sen, nie wiedziała co powiedzieć po tym jak uciekła.
-Jestem Jack, a ty?- spytał się jakby trochę speszony. Elsę to zdziwiło, ale zaraz wszystko do niej dotarło. To nie jest sen, a on jej nie pamięta.
-Elsa- udało jej się wydukać przez ściśnięte nagle gardło.- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.
-Rozumiem... to znaczy nie rozumiem... ale staram się zrozumieć.- mówiła gestykulując dziewczyna w białej pelerynie. Kaptur opadał jej lekko na szmaragdowe oczy, a jej twarz była zwrócona w jasne oblicze Księżyca. Chodziła po dachu jednego z domów w tę i z powrotem, nie spuszczając wzroku ze swojego nietypowego rozmówcy. Dziewczyna czasem się chwiała, przystawała wtedy, brała oddech i znowu zaczynała krążyć, zawsze tak lepiej jej się myślało. Wsłuchiwała się w cichą odpowiedź niesioną przez wiatr.
-Tak wiem, że ścieżki losu zostały poplątane, doskonale zdaję sobie z tego sprawę i właśnie dlatego...
-Nie rozumiem, jak rozdzielenie ich i odebranie wspomnień może wszystko naprostować, przeznaczenie...
-Doskonale wiem, że można je zmienić, wszystko można zmienić, nic nie jest stałe. W dodatku gdyby nie zostało zmienione nie mielibyśmy teraz tego problemu. Zmiana może być na gorsze, albo na lepsze, najlepszym przykładem zmiany na gorsze jest Pitch Black...- niesiona wiatrem odpowiedź Księżyca znów jej przerwała. Westchnęła.
-Ścieżki losu są kręte z natury i jest ich mnóstwo, aby każdy mógł zdecydować, którą podąży, jednak wszystkie prowadzą może nie do tego samego, ale zbliżonego celu. To tak jak dopływy łączą się z szeroką rzeką. Odbieranie wyboru, albo zmienianie nurtu tej rzeki jest...
-Mówiłam, że nie rozumiem! I nie przestanę próbować odkręcić tego całego zamieszania tak by wszystko potoczyło się mniej więcej tak jak miało się potoczyć. Oni mają być blisko siebie, nic nie może temu przeszkodzić. Może nie widzisz innej możliwości, oprócz tej obranej przez siebie, ale ja tak... Wszystko można naprawić, nawrócić na właściwe tory, może to nie będzie tak jak miało być na początku, ale sam mówiłeś, że przeznaczenie można zmienić...-przerwał jej gwałtowny wiatr, a tarcza Księżyca schowała się za chmurami dając jej jasny znak, że uznał "rozmowę" za skończoną. Moira westchnęła i przystanęła by złapać oddech. Wariacje z czasem, są ponad jej siły, miała szczęście, że jej to nie zabiło. Usiadła na skraju dachu i ściągnęła kaptur, zapatrzyła się w chłodną, spokojną, europejską noc. Odetchnęła głęboko świeżym nocnym powietrzem. Widziała jak mogły potoczyć się losy, czemu Księżyc nie mógł zaakceptować jej wizji? Nie wiedziała. Na pewno nie jest to spowodowane brakiem doświadczenia, bo przez mijające wieki zdobyła ogrom doświadczenia.
Odkryła swój dar jako dziecko. Gdy pierwszy raz nawiedziła ją wizja miała pięć lat. Urodziła się w Atenach w Helladzie (późniejszej Grecji). Niedługo po ujawnieniu się jej daru, jej rodzina wraz z nią przeniosła się do Delf, gdzie spędziła większość swojego krótkiego życia. Stała się wyrocznią, była pierwszą wyrocznią delficką, dzięki niej Delfy się rozrosły. Zawsze mówiła to co widziała w wizjach, nigdy nie kłamała, nie używała metafor. Gdy miała dziewiętnaście lat powiedziała to czego jakiś żołnierz, potężny i groźny człowiek nie chciał usłyszeć. Nawet nie spostrzegła się kiedy ostra klinga zatopiła się w jej ciele. Gdy się obudziła miała srebrzyste włosy, szmaragdowe oczy, a jej moc wzrosła. Już nie widziała drobnych fragmentów przyszłości. Widziała wszystko: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, i wszystkie krzyżujące się ścieżki prowadzące do przeznaczenia. Szukała swojego miejsca, zaczęła sprowadzać prorocze wizje i sny dla takich dziewcząt jak ona by przekazywały te wizje innym ludziom. Nikogo nie zmuszała do podjęcia jakiegoś wyboru, mogła tylko nakłaniać do podążania jaką ścieżką, pokazywała różne opcje przyszłości i to od człowieka zależało, którą nich wybierze. Z czasem, gdy coraz więcej osób w nią wierzyła jej moc rosła. Wierzyły w nią nie tylko dzieci, ale i dorośli. Wkrótce powstały o niej mity, a ona została uznana za jedną z greckich bogów, no może nie koniecznie za jedną... Grecy, jak to Grecy mieli skłonność do podkoloryzowania niektórych historii i dodawania odrobiny grozy by według nich były ciekawsze, więc zamiast jednej młodej dziewczyny o imieniu Moira, w mitologi powstały trzy upiorne staruchy Mojry z jednym wspólnym okiem. Dziewczyna przewróciła oczami na to wspomnienie. Później mówiono na nią Pytia. To ona natchnęła Homera do napisania Iliady i Odysei, to ona otaczała opieką wyrocznie, pomagała ludziom w wyborach ścieżek losu. A jej siedziba była większa i wspanialsza niż kilka Biegów Południowych razem wziętych. W czasach antyku była wielka, w zalążku krzyżowała plany Mroka, bo gdy on tylko zdołał coś o tym pomyśleć, ona wiedziała co nastąpi, wiedziała też jak temu zaradzić, czym strasznie irytowała Czarnego Pana; nauczyła się również władać czasem: cofać, przyśpieszać, zatrzymywać. Jednak fortuna się od niej odwróciła w średniowieczu. Zmiana wiary na chrześcijańską zamazała ślady po starej, a do panowania zasiadł Mrok. Były to okrutne czasy. Czarny Pan razem z armią cieniowładnych polowali na nią, a ona ciągle spełniała swoją rolę jako Strażniczka Przeznaczenia i krzyżowała Mrokowi plany. Jednak ona słabła, a osoby, którym pokazywała urywki przyszłości zostawały uznawane za czarownice i zabijane, więc z obawy, że jej "pomoc" sprowadzi na kogoś nieszczęście przestała ukazywać przyszłość. Nie chciały by ktoś został skrzywdzony ze względu na nią. Moira słabła coraz bardziej, nie mogła walczyć, nie mogła nic zrobić, prawie umarła, ale przetrwała te czasy. Teraz nikt o niej nie pamięta, ludzie kojarzą ją tylko z mitologii a coraz mniej osób wierzy w samo przeznaczenie. Jednak dopóki wierzą, dopóki chociaż ją kojarzą, ona nie przestanie istnieć. A dopóki nie przestanie istnieć nie przestanie walczyć z Mrokiem i chronić to co ma chronić: Przeznaczenie. Czy to się wszystkim podoba czy nie.
***
Elsa czuła się dziwnie. Wiedziała, że pora wstawać, ale chciała jeszcze pospać. Miała taki dziwny sen... przewróciła się na drugi bok i ... bam! Spadła na podłogę. Gwałtownie otworzyła oczy. Przecierała jej raz po raz nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nie była w swojej komnacie. Potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu. Było naprawdę duże, w rogu stał inkrustowany kominek, a którym wesoło palił się ogień. Na podłodze leżały miękkie dywany, ściany miały różne odcienie czerwieni, a drewniane meble były pokryte różnego typu płaskorzeźbami, nawet sufit o okrągłym sklepieniu był zdobiony. Koło kominka stała czerwona kanapa, z której- jak to sobie Elsa właśnie uświadomiła- spadła. Na początku myślała, że pomieszczenie jest puste, ale dopiero po chwili zaczynała dostrzegać postacie. To były najdziwniejsze stworzenia jakie w życiu widziała! Tylko wysoki mężczyzna z szerokim pasem na pokaźnym brzuchu, w grubym czerwonym kaftanie, czarnym spodniach i o długiej białej brodzie wyglądał normalnie. No w miarę normalnie... Jej oczy rozszerzyły się gdy patrzyła na pozostałych. Widziała dziewczynę-kolibra z nastroszonymi piórami i szybko poruszającymi się lśniącymi skrzydłami jak u ważki, wokół niej latały jej mniejsze kopie. Dziewczyna-koliber uśmiechała się i przypatrywała Elsie z nieskrywanym zainteresowaniem. Obok niej stał ogromny stojący na dwóch łapach zając z bumerangami. Tak, zając z bumerangami! Po jego szarym futrze biegły jakby tatuaże. Wzrok Elsy padł jeszcze na niskiego człowieczka, z fryzurą przypominającą malowane przez dzieci promienie słońca, był on jakby stworzony z piasku! Nie, tego było dla niej o wiele, o wiele za dużo. Wystraszona osłoniła się dłońmi, z których popłynęła moc. Dziwne postacie uskoczyły przed lodowym zaklęciem, a ściana za nimi zamarzła. Zając podniósł się z podłogi i wymierzył w nią jednym ze swoich bumerangów. To sen, to tylko sen, to musi być sen wmawiała sobie. To by wyjaśniło wszystko, te dziwne cienie, które ja otoczyły, zupełnie nową, obcą nieznaną jej rzeczywistość, to, że widziała Jacka i te dziwne postacie. Pewnie usnęła podczas przeglądania dokumentów.
-Mówiłem, żeby ją w lochu zamknąć, ale nie! Mnie jak zawsze nikt się nie słucha, a w dodatku ten zamrożony debil się upierał...-wrzeszczał zając. Elsa patrzyła na niego rozszerzonymi ze strachu i zdziwienia oczami, był gotowy ją zaatakować i nie zawahałby się przed tym. To tylko sen, Elsa, nic ci nie grozi, zaraz się obudzisz. To tylko sen.
-Spokój nie widzisz, że się boi!-krzyknęła dziewczyna-koliber. Zając spojrzał na nią jakby postradała rozum.
-Ona się boi? Widziałaś co z tamtym miastem zrobiła! To przecież sługus Mroka!- wydarł się. Człowieczek z piasku kręcił głową, a nad jego głową pojawiały się jakieś dziwne znaki z piasku. To pewnie ze zmęczenia, ma takie dziwne sny, tak to wszystko z przepracowania.
-Spokój wszyscy- rzekł twardo mężczyzna z siwą brodą.- Wszystko w porządku nie masz się czego bać, a wy przestańcie ją straszyć, patrze jest taka blada, że chyba zaraz zemdleje. Jestem North, ten futrzasty gbur to Zając, wróżka to Ząbek, a ten mniejszy to Piasek.- Elsie ostatnim co by przyszło namyśl byłoby nazwanie dziewczyny-koliber wróżką, ale nie spierała się.
-Jestem Elsa Solberg z Arendell.
-Powiedz mi proszę, dlaczego wywołałaś tamtą burzę śnieżną.
-Bo to sługus Mroka!- wrzasnął Zając. Elsa dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kuli się za kanapą, a to niezbyt przystoi królowej. Wstała więc, spróbowała przybrać obojętną maskę i powiedziała grzecznym, dystyngowanym godnym królowej tonem.
-Przepraszam szanownych panów i ciebie pani, ale niestety nie doszły mnie słuchy o nikim zwanym Mrokiem, a więc proszę mi wybaczyć, że niepokoję to królestwo, ale zjawiłam się tu całkowitym przypadkiem i w sposób niezwykły, a wręcz niewyjaśniony. Gdybyście państwo zaoferowali mi pomoc z dostaniem się z powrotem do mojego królestwa Arendell wyraziłabym ogromną wdzięczność, sowicie wynagrodziła cały spowodowany mą osobą trud i wszystkie szkody, jakie nieroztropnie uczyniłam.-Wszyscy patrzyli na nią jak na jakieś dziwadło, a kogo jak kogo ale w tym pokoju Elsę można było posądzić o bycie dziwadłem w ostatniej kolejności.
-A ta co, z choinki się urwała?- szepnął North do wróżki. Ta tylko szybko pokręciła głową, na znak, że nie wie, a jej mniejsze kopie uczyniły to samo. Wielkie dębowe drzwi otworzyły się.
-Obudziła się już?- znała ten głos. Wiedziała doskonale kto to, zanim chłopak w granatowej bluzie ze wzorami ze szronu i dopasowanych spodniach koloru khaki przekroczył próg. Jack widząc, że Elsa już nie śpi uśmiechnął się. Elsie w oczach stanęły łzy, bo Jack w tym dziwnym śnie uśmiechał się tak samo jak robił to w rzeczywistości. Poczuła delikatny ucisk w sercu, bo wiedziała, że to tylko sen, a jak się obudzi to wszystko będzie takie jak dawniej. Bo to tylko sen, prawda?
-Miałaś mocny sen, Zając obudził się już jak lecieliśmy saniami i zaczął wrzeszczeć jak panienka gdy spojrzał w dół.- zaśmiał się chcąc ją odrobinę rozweselić, ale jej serce znowu boleśnie się ścisnęło. Pomimo innego koloru oczu i włosów ten chłopak nie różnił się niczym od tego Jacka, którego znała.
-Wcale nie wrzeszczałem, Frost, to wiatr musiał ci szumieć w uszach- burknął Zając. Frost? Zdziwiła się Elsa, przecież Jack miał na nazwisko Overland, ten sen z sekundy na sekundę staje się coraz dziwniejszy.
-Krzyczałeś, Kangurku. Mnie nie okłamiesz.- rzucił od niechcenia Jack i podszedł do niej.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś lada moment miała zemdleć.- spojrzała w jego niebieskie pełne troski oczy. Rzeczywiście czuła się dość słabo, ale tylko pokręciła przecząco głową. Nawet jeśli to tylko sen, nie wiedziała co powiedzieć po tym jak uciekła.
-Jestem Jack, a ty?- spytał się jakby trochę speszony. Elsę to zdziwiło, ale zaraz wszystko do niej dotarło. To nie jest sen, a on jej nie pamięta.
-Elsa- udało jej się wydukać przez ściśnięte nagle gardło.- Ja jeszcze raz wszystkich przepraszam za szkody jakie wyrządziłam, ale chciałabym znaleźć sposób by wrócić do Arendell.
środa, 1 kwietnia 2015
Rozdział 4
Dziękuję wszystkim, którzy to czytają! :) Kolejny rozdział pojawi się szybciej.
###
Jack wpatrywał się dziewczynę pośrodku lodowego zamętu. Nie mógł oderwać od niej wzroku, stał jak sparaliżowany. Pierwszy raz widział ją na oczy, ale coś mówiło mu... że ją znał, powinien ją znać, tylko skąd? Platynowe niemal białe włosy zaplecione w luźny warkocz opadały nieznajomej- a może znajomej?- dziewczynie na ramię. W niektóre pasma zaplątały się śnieżynki, niesforne kosmyki. W przeciwieństwie do włosów jej brwi były ciemne. Usta miała rozchylone w wyrazie szoku i zaskoczenia. Jednak największe wrażenie zrobiły na nim jej oczy. Głębokie, niebieskie, prawie szafirowe oczy patrzące na niego z mieszaniną emocji. Tylko ta rzecz w tej dziewczynie utkwiła mu w pamięci. Niebieskie, piękne, duże oczy, które ostatnimi czasu widuje we śnie.
Oboje byli jak zamurowani, zastygnięci w bezruchu, zapatrzeni. Jakby to, że chociaż na chwilę oderwą od siebie spojrzenia sprawi, że ta druga osoba zniknie. Jack przeszukiwał swoje wspomnienia w poszukiwaniu chociaż najmniejszego śladu po tej dziewczynie, ale prócz dziwnego snu nie natrafił na nic. Ale miał wrażenie... on po prostu wiedział, że skądś ją zna.
Ona patrzyła na niego tak jakby zobaczyła ducha. Sprzeczne emocje dziewczyny wywołały wichurę śnieżną, która ich otoczyła i odgrodziła od reszty świata. A oni jak dwa posągi zdumieni, zapatrzeni trwali w bez ruchu szukając nawzajem czegoś w swoich oczach. On szukał punktu zaczepienia, by odnaleźć ją we wspomnieniach, na próżno. Ona porównywała do do obrazu z przeszłości szepcząc w myślach niemożliwe.
Pozostali Strażnicy nie widzieli tego co Jack. Przez burzę śnieżną, wywołaną uczuciami dziewczyny nie widzieli prawie nic, tylko dwie sylwetki wśród wirujących płatków. Jedna należała o Jacka, a druga jak im się wydawało do wroga. Mleczuszki opuściły Zębuszkę i próbowały przedrzeć się przez wichurę. North rozbił śnieżną kulę i z portalu zaczęły wychodzić Yeti. Zając rzucił bumerangiem, który rozciął powietrze szybując ku swojemu celowi. Dziewczyna nie była świadoma niebezpieczeństwa, patrzyła tylko na Jacka szeroko otwartymi oczami. On dostrzegł bumerang na kilka sekund przed tym jak miał trafić białowłosą w skroń.
-Nie!!!-wrzasnął, ale było już za późno, a jego krzyk porwał wiatr. Od skroni dziewczyny bumerang dzieliły centymetry, a w jej kierunku frunęły również wypuszczone przez Yettich dzidy. Nagle jednak zdarzyła się najdziwniejsza rzecz na świecie- zatrzymał się czas.
***
Postać w białej pelerynie szarpanej przez wiatr (pelerynie takiej jakie noszą druidki i kapłanki, żeby nikomu peleryna nie skojarzyła się z supermanem albo innymi takimi! dop.autorki) upadła na kolana wstrząsana spazmatycznym kaszlem. Drżała, poczuła w ustach słony smak krwi. Za słaba jest na takie wariacje. Chwiejąc się spróbowała się podnieść, ale kolana znowu się pod nią ugięły, w ostatniej chwili podparła się o komin dachu, na którym się schroniła. Otarła dłonią krew z warg. Miała dwie minuty, inaczej to ja wykończy.
Chwiejąc się podeszła do skraju dachu i zeskoczyła z niego lądując lekko na śniegu. Bolały ją wszystkie mięśnie, nie mogła złapać tchu, miała jednak mniej czasu niż myślała. Znów zaczęła kaszleć krwią. Ignorując krzyczące z bólu mięśnie podeszła drżąc najpierw do zastygłych białowłosych postaci. Przeszła przez znieruchomiała zamieć, drobinki śniegu i lodu zawisły nieruchome w powietrzu. Chłopak zastygł w wyrazie przerażenia z krzykiem na ustach, dziewczyna właśnie dostrzegała włócznie, które za miały ją przeszyć. Postać w naciągnęła na twarz kaptur peleryny. W jej dłoni wytworzyły się drobiny białego piasku. Przyłożyła ją do ust i dmuchnęła, a piasek poleciał w stronę białowłosego. Zawirował, zalśnił i znikł, to odrobinę pomoże ze wspomnieniami. Nic więcej w tej sprawie oprócz snów i tego małego urywku przeszłości nie była w stanie zrobić. Pozostawała kwestia bumerangu i włóczni. Wokół dziewczyny stworzyła małą osłonę z mgły, która na nią opadła i po chwili zanikła. Postać znowu się zachwiała i musiała użyć zatrzymanego w czasie chłopaka, aby nie upaść. Puściła się z trudem i podeszła ostatkami sił do Strażnika Snów. Z kieszeni peleryny wyjęła małe białe piórko i połaskotała go po nosie. Czas się kończył.
-Wietrze, zabierz mnie!- wrzasnęła. Czas znów ruszył, a wiatr wyjąc "Księżyc cię wzywa!!!", poniósł zakapturzoną postać daleko stąd.
***
Elsie przed oczami stanęły najgorsze, najmroczniejsze i najbardziej przerażające chwile w jej życiu puszczone jak koszmarny pokaz slajdów. Wszystko trwało może ułamek sekundy, ale dla niej była to wieczność. Jej najgorsze wspomnienia były poustawiane jakby losowo, a ostatnim był lodowy żyrandol, który spadał na nią, bo Hans przestrzelił z kuszy linę, na której owy żyrandol wisiał. To wspomnienie było tak realistyczne, że odruchowo osłoniła się dłonią, z której popłynęła moc...
W tym samym czasie Piasek kichnął tak siarczyście, że piasek snów znajdujący się na jego ubraniu i włosach wzbił sie w powietrze, a wiatr poniósł go usypiając Yettich, mleczuszki, a także Zająca i Elsę, która otoczona ramionami snu opadła na śnieg akurat w chwili gdy bumerang miał sie z nią zdeżyc. Uwolniona moc Elsy sprawiła, że lecące w jej kierunku włócznie uderzyły w lodową osłonę.
W tej samej chwili Jackowi przed oczami przetoczył się dziwny obraz wspomnień, był lekko zamazany, ale bez trudu dostrzegł na nim tą białowłosą dziewczynę. Miała na sobie brązowy, stary płaszcz z dziurami, a włosy nie były zaplecione w warkocz tylko koka z tyłu głowy, a pojedyncze pasma z niego wychodziły i opadały jej albo na czoło albo na ramiona. Miała roześmiane oczy, rumiane od mrozu policzki i szeroko się uśmiechała. Uśmiechała się do niego...
Obraz ten jednak zniknął tak szybko jak się pojawił pozostawiając w sercu chłopaka dziwną pustkę i tęsknotę, ale tęsknota również się rozwiała gdy spojrzał na śpiącą na śniegu białowłosą dziewczynę. nie wiedział kim ona jest, ale wiedział jedno: musiała mu być bardzo droga, skoro jest dla niego wszystkim.
***
Nie mógł znaleźć Haely, jak zawsze ten cieniowładny obibok ukrywa się gdy jest potrzebny. Rozesłał po nią koszmary, ale nawet im nie uda się odnaleźć cienia, jeśli ten nie chce być odnaleziony. tylko Mrok potrafił wyczuć jej aurę, ale nie miał czasu. Musiał sobie poradzić bez niej. Gdy dotarł do miejsca, które synoptycy nazywali epicentrum burzy śnieżnej już wiedział, że się spóźnił. Potoczył oceniającym wzrokiem po okolicy. Taka potęga bardzo by mu się przydała. Obserwował dziewczynę już dłuższego czasu, lecz dopiero teraz jej moc przestała rosnąć, osiągnęła maksymalną potęgę. Dostrzegł jeszcze coś. Gdzieniegdzie płożyła się mgła. Uklęknął na jedno kolano i wziął w dłoń odrobinę śniegu, tak jak się spodziewał odnalazł w nim drobinki białego piasku. Tylko jedna osoba takiego używała, tylko jedna osoba potrafiła chować się we mgle, jak Haely w cieniach. A myślał, że pozbył się tej lubującej się w krzyżowaniu mu planów cholery w średniowieczu, jednak się mylił.
Mrok zmrużył złote oczy i gniewnie wyszeptał :
-Moira.
###
Jack wpatrywał się dziewczynę pośrodku lodowego zamętu. Nie mógł oderwać od niej wzroku, stał jak sparaliżowany. Pierwszy raz widział ją na oczy, ale coś mówiło mu... że ją znał, powinien ją znać, tylko skąd? Platynowe niemal białe włosy zaplecione w luźny warkocz opadały nieznajomej- a może znajomej?- dziewczynie na ramię. W niektóre pasma zaplątały się śnieżynki, niesforne kosmyki. W przeciwieństwie do włosów jej brwi były ciemne. Usta miała rozchylone w wyrazie szoku i zaskoczenia. Jednak największe wrażenie zrobiły na nim jej oczy. Głębokie, niebieskie, prawie szafirowe oczy patrzące na niego z mieszaniną emocji. Tylko ta rzecz w tej dziewczynie utkwiła mu w pamięci. Niebieskie, piękne, duże oczy, które ostatnimi czasu widuje we śnie.
Oboje byli jak zamurowani, zastygnięci w bezruchu, zapatrzeni. Jakby to, że chociaż na chwilę oderwą od siebie spojrzenia sprawi, że ta druga osoba zniknie. Jack przeszukiwał swoje wspomnienia w poszukiwaniu chociaż najmniejszego śladu po tej dziewczynie, ale prócz dziwnego snu nie natrafił na nic. Ale miał wrażenie... on po prostu wiedział, że skądś ją zna.
Ona patrzyła na niego tak jakby zobaczyła ducha. Sprzeczne emocje dziewczyny wywołały wichurę śnieżną, która ich otoczyła i odgrodziła od reszty świata. A oni jak dwa posągi zdumieni, zapatrzeni trwali w bez ruchu szukając nawzajem czegoś w swoich oczach. On szukał punktu zaczepienia, by odnaleźć ją we wspomnieniach, na próżno. Ona porównywała do do obrazu z przeszłości szepcząc w myślach niemożliwe.
Pozostali Strażnicy nie widzieli tego co Jack. Przez burzę śnieżną, wywołaną uczuciami dziewczyny nie widzieli prawie nic, tylko dwie sylwetki wśród wirujących płatków. Jedna należała o Jacka, a druga jak im się wydawało do wroga. Mleczuszki opuściły Zębuszkę i próbowały przedrzeć się przez wichurę. North rozbił śnieżną kulę i z portalu zaczęły wychodzić Yeti. Zając rzucił bumerangiem, który rozciął powietrze szybując ku swojemu celowi. Dziewczyna nie była świadoma niebezpieczeństwa, patrzyła tylko na Jacka szeroko otwartymi oczami. On dostrzegł bumerang na kilka sekund przed tym jak miał trafić białowłosą w skroń.
-Nie!!!-wrzasnął, ale było już za późno, a jego krzyk porwał wiatr. Od skroni dziewczyny bumerang dzieliły centymetry, a w jej kierunku frunęły również wypuszczone przez Yettich dzidy. Nagle jednak zdarzyła się najdziwniejsza rzecz na świecie- zatrzymał się czas.
***
Postać w białej pelerynie szarpanej przez wiatr (pelerynie takiej jakie noszą druidki i kapłanki, żeby nikomu peleryna nie skojarzyła się z supermanem albo innymi takimi! dop.autorki) upadła na kolana wstrząsana spazmatycznym kaszlem. Drżała, poczuła w ustach słony smak krwi. Za słaba jest na takie wariacje. Chwiejąc się spróbowała się podnieść, ale kolana znowu się pod nią ugięły, w ostatniej chwili podparła się o komin dachu, na którym się schroniła. Otarła dłonią krew z warg. Miała dwie minuty, inaczej to ja wykończy.
Chwiejąc się podeszła do skraju dachu i zeskoczyła z niego lądując lekko na śniegu. Bolały ją wszystkie mięśnie, nie mogła złapać tchu, miała jednak mniej czasu niż myślała. Znów zaczęła kaszleć krwią. Ignorując krzyczące z bólu mięśnie podeszła drżąc najpierw do zastygłych białowłosych postaci. Przeszła przez znieruchomiała zamieć, drobinki śniegu i lodu zawisły nieruchome w powietrzu. Chłopak zastygł w wyrazie przerażenia z krzykiem na ustach, dziewczyna właśnie dostrzegała włócznie, które za miały ją przeszyć. Postać w naciągnęła na twarz kaptur peleryny. W jej dłoni wytworzyły się drobiny białego piasku. Przyłożyła ją do ust i dmuchnęła, a piasek poleciał w stronę białowłosego. Zawirował, zalśnił i znikł, to odrobinę pomoże ze wspomnieniami. Nic więcej w tej sprawie oprócz snów i tego małego urywku przeszłości nie była w stanie zrobić. Pozostawała kwestia bumerangu i włóczni. Wokół dziewczyny stworzyła małą osłonę z mgły, która na nią opadła i po chwili zanikła. Postać znowu się zachwiała i musiała użyć zatrzymanego w czasie chłopaka, aby nie upaść. Puściła się z trudem i podeszła ostatkami sił do Strażnika Snów. Z kieszeni peleryny wyjęła małe białe piórko i połaskotała go po nosie. Czas się kończył.
-Wietrze, zabierz mnie!- wrzasnęła. Czas znów ruszył, a wiatr wyjąc "Księżyc cię wzywa!!!", poniósł zakapturzoną postać daleko stąd.
***
Elsie przed oczami stanęły najgorsze, najmroczniejsze i najbardziej przerażające chwile w jej życiu puszczone jak koszmarny pokaz slajdów. Wszystko trwało może ułamek sekundy, ale dla niej była to wieczność. Jej najgorsze wspomnienia były poustawiane jakby losowo, a ostatnim był lodowy żyrandol, który spadał na nią, bo Hans przestrzelił z kuszy linę, na której owy żyrandol wisiał. To wspomnienie było tak realistyczne, że odruchowo osłoniła się dłonią, z której popłynęła moc...
W tym samym czasie Piasek kichnął tak siarczyście, że piasek snów znajdujący się na jego ubraniu i włosach wzbił sie w powietrze, a wiatr poniósł go usypiając Yettich, mleczuszki, a także Zająca i Elsę, która otoczona ramionami snu opadła na śnieg akurat w chwili gdy bumerang miał sie z nią zdeżyc. Uwolniona moc Elsy sprawiła, że lecące w jej kierunku włócznie uderzyły w lodową osłonę.
W tej samej chwili Jackowi przed oczami przetoczył się dziwny obraz wspomnień, był lekko zamazany, ale bez trudu dostrzegł na nim tą białowłosą dziewczynę. Miała na sobie brązowy, stary płaszcz z dziurami, a włosy nie były zaplecione w warkocz tylko koka z tyłu głowy, a pojedyncze pasma z niego wychodziły i opadały jej albo na czoło albo na ramiona. Miała roześmiane oczy, rumiane od mrozu policzki i szeroko się uśmiechała. Uśmiechała się do niego...
Obraz ten jednak zniknął tak szybko jak się pojawił pozostawiając w sercu chłopaka dziwną pustkę i tęsknotę, ale tęsknota również się rozwiała gdy spojrzał na śpiącą na śniegu białowłosą dziewczynę. nie wiedział kim ona jest, ale wiedział jedno: musiała mu być bardzo droga, skoro jest dla niego wszystkim.
***
Nie mógł znaleźć Haely, jak zawsze ten cieniowładny obibok ukrywa się gdy jest potrzebny. Rozesłał po nią koszmary, ale nawet im nie uda się odnaleźć cienia, jeśli ten nie chce być odnaleziony. tylko Mrok potrafił wyczuć jej aurę, ale nie miał czasu. Musiał sobie poradzić bez niej. Gdy dotarł do miejsca, które synoptycy nazywali epicentrum burzy śnieżnej już wiedział, że się spóźnił. Potoczył oceniającym wzrokiem po okolicy. Taka potęga bardzo by mu się przydała. Obserwował dziewczynę już dłuższego czasu, lecz dopiero teraz jej moc przestała rosnąć, osiągnęła maksymalną potęgę. Dostrzegł jeszcze coś. Gdzieniegdzie płożyła się mgła. Uklęknął na jedno kolano i wziął w dłoń odrobinę śniegu, tak jak się spodziewał odnalazł w nim drobinki białego piasku. Tylko jedna osoba takiego używała, tylko jedna osoba potrafiła chować się we mgle, jak Haely w cieniach. A myślał, że pozbył się tej lubującej się w krzyżowaniu mu planów cholery w średniowieczu, jednak się mylił.
Mrok zmrużył złote oczy i gniewnie wyszeptał :
-Moira.
Subskrybuj:
Posty (Atom)